Felieton 12 Feb 2016 | Redaktor
Namaszczenie chorych to nie ibuprom...

Jako katolicy wierzymy głęboko, ze łaska Boża, która do zbawienia jest człowiekowi koniecznie potrzebna, udzielana jest nam przez Pana Boga przez widzialne znaki, którymi jest siedem sakramentów świętych ustanowionych przez Zbawiciela. Zwłaszcza w Wielkim Poście warto rozważać ich znaczenie i korzystać z nieskończonych zasobów Bożej łaski, do czego zachęca nas również Rok Miłosierdzia.

Na znaczenie sakramentu namaszczenia chorych zwrócił uwagę w opublikowanej przez nas wczoraj wypowiedzi, diecezjalny duszpasterz chorych - Ks. Leszek Chudziński. Podkreślił on tę prawdę, o której nigdy zapominać nie należy, że wspomniany sakrament powinniśmy w przypadku choroby przyjmować w stanie pełnej przytomności i nie czekać z jego przyjęciem do ostatnich momentów ziemskiego życia.

Na to zagadnienie zwraca Kościół współczesny szczególną uwagę. W tym też celu dokonano zmiany nazwy sakramentu, o którym pokolenie moich rodziców uczyło się jako o „ostatnim namaszczeniu”. Odnowiony sakrament został przedstawiony w Apostolskiej Konstytucji Pawła VI Sacram unctionem infirmorum 30 listopada 1972 roku.

Chciałbym tu jednak zwrócić uwagę na inny – bardziej tradycyjny – aspekt sakramentu namaszczenia chorych. Otóż z faktu, że nie jest on przeznaczony jedynie dla umierających, nie można wyciągać wniosku, że nie ma on żadnego związku ze śmiercią człowieka. Drugi Sobór Watykański mówi wyraźnie: „Odpowiednia pora na przyjęcie tego sakramentu jest już wówczas, gdy wiernym zaczyna grozić niebezpieczeństwo śmierci z powodu choroby lub starości”. O niebezpieczeństwie śmierci mówi zatem Sobór w tym kontekście wyraźnie, choć wskazuje, że nie należy czekać, aż będzie to stan agonalny.

Również Katechizm Kościoła Katolickiego wskazuje słusznie, że sakrament ten przyjmować należy w przypadku poważnej choroby, a także na przykład przed trudną operacją.

Bo przecież, choć nigdy nie dość zachęcania, by nie czekać z przyjęciem sakramentu namaszczenia chorych do ostatniej chwili, to jednak pamiętać należy, że sytuacją w jakimś sensie normalną jest przyjęcie tego sakramentu przez człowieka ciężko chorego, który świadom jest, że śmierć się zbliża, że być może przyjdzie stanąć przed sądem Bożym w ciągu kilku dni, może tygodni. Nie każdemu dana jest taka łaska, żeby z pełną świadomością śmierci oczekiwać. Jest to jednak łaska, o którą warto się modlić, choć świat zdaje się dziś sugerować coś innego. Modlimy się przecież: od nagłej i niespodziewanej śmierci – zachowaj nas Panie! Łaską i dobrodziejstwem Bożym jest więc śmierć spodziewana i oczekiwana, do której może się człowiek świadomie przygotować.

W jakimś sensie można bowiem stwierdzić, że całe życie ludzkie zmierza ku śmierci, skoro każdego ona spotka. Jednak, jak ktoś „mocno” powiedział, nie przygotowujemy się do bycia nieboszczykiem, ale powinniśmy być przygotowani do umierania. Dzisiejszy człowiek nie chce o tym słyszeć, może jednak do tej sytuacji odnosi się wezwanie świętego Pawła „nastawaj w porę – nie w porę”. Tak jak przygotowujemy się do innych ważnych momentów w życiu – do małżeństwa, czy pierwszej komunii świętej, tak tym bardziej powinniśmy przygotowywać się do tego najważniejszego momentu w życiu, momentu, w którym rozstrzygnie się wszystko co w życiu najważniejsze: do śmierci.

Ludzie umierają w różny sposób. Umiera się na wojnie, wskutek wypadku, morderstwa etc. To wszystko oczywiście za dopuszczeniem Bożym zdarzyć się może, ale są to jednak sytuacje nadzwyczajne. Naturalną drogą do śmierci jest choroba. Na tej drodze człowiek wyjątkowo potrzebuje łaski Bożej, a Bóg, jak już na samym wstępie zaznaczyliśmy, udziela jej obficie w sakramentach. Jednym z nich jest sakrament namaszczenia chorych, a towarzyszą mu – jeśli chory jest przytomny i ma na to siły – spowiedź i komunia święta (bo jak wiemy z katechizmu, sakrament, o którym mowa, należy przyjmować w stanie łaski uświęcającej).

Choć bowiem sakrament chorych może być pomocny człowiekowi dla powrotu do fizycznego zdrowia i jak uczy św. Tomasz z Akwinu, „jest to nawet jeden ze skutków własnych tego sakramentu”, to jednak jego pierwszym i zasadniczym celem i skutkiem jest udoskonalenie zdrowia duchowego. Akwinata wykłada to bardzo jasno przy okazji dowodu, że namaszczenie jest sakramentem: „Czynności wykonywane przez Kościół sposobem widzialnym jedne są sakramentami, np. chrzest, inne są sakramentaliami np. egzorcyzm. Różnica polega na tym, że sakrament jest czynnością Kościoła osiągającą skutek głównie zamierzony przy udzielaniu sakramentów; natomiast sakramentale jest czynnością, która, chociaż owego skutku nie osiąga, niemniej jednak w jakiś sposób wspiera czynność główną. Otóż skutkiem zamierzonym przy udzielaniu sakramentów jest wyleczenie z choroby grzechu: «Cały jego owoc polega na usunięciu grzechu» — mówi Izajasz (27, 9).”

Skoro już o tym mowa, trzeba też wspomnieć o owocu namaszczenia chorych bardziej ściśle i szczegółowo, bo czytając poprzedni akapit mógłby ktoś pomyśleć, że skutek tego sakramentu jest identyczny jak sakramentu pokuty – odpuszczenie grzechów. Sprawa jednak nie jest taka prosta. Odwołajmy się tu znów do wykładu Doktora Anielskiego: „Sakrament ostatniego namaszczenia udzielany jest na sposób lekarstwa, jak chrzest na sposób obmycia. Tak więc, podobnie jak lekarstwo po to jest przygotowane, by usuwać chorobę, tak i ten sakrament ma za główny cel leczyć chorobę grzechu. Podobnie więc, jak chrzest jest rodzajem odrodzenia duchowego, a pokuta rodzajem zmartwychwstania duchowego, tak i ten sakrament może być uważany za rodzaj duchowego uzdrawiania lub leczenia. Dlatego omawianego tu sakramentu nie stosuje się przeciw chorobom niszczącym życie duchowe, a więc przeciw grzechowi pierworodnemu i śmiertelnemu, lecz przeciw chorobom osłabiającym człowieka duchowo do tego stopnia, że nie ma siły potrzebnej do uczynków życia łaski lub chwały. Te zaś choroby to nic innego, jak jakoweś osłabienie i niedołęstwo, jako pozostałość grzechu uczynkowego lub pierworodnego. I właśnie przeciw tym słabościom wzmacnia człowieka sakrament ostatniego namaszczenia (…) Tak więc ostatnie namaszczenie nie zawsze usuwa grzech z tej racji, że nie zawsze go zastaje, lecz zawsze przynosi pomoc w owym stanie słabości, który niektórzy nazywają pozostałościami grzechowymi. (…) A zatem należy przyjąć, że główny skutek tego sakramentu polega na odpuszczeniu grzechów co do pozostałości grzechowych, a także drogą konsekwencji co do winy, jeśli takowa zostaje w duszy”.

Niezwykle ważny wydaje się ten wywód św. Tomasza również z powodów praktycznych. Jeśli bowiem zbliża się śmierć, siła duchowa płynąca, z usunięcia owej grzechowej słabości pozwala umierającemu odważniej przejść przez tę najistotniejszą bramę.

Nie każdemu natomiast dana jest taka łaska, że – nawet jeśli śmierć nie jest nagła – może ją przyjmować zupełnie przytomnie i w pełni władz umysłowych. Choroba bardzo często powoduje przytępienie rozumu, a nierzadko uniemożliwia jego używanie. Chory może przeżywać wówczas dodatkowe cierpienia duchowe związane z rozmaitymi przywidzeniami i urojeniami. Nie wolno też zapominać, że w ostatnich momentach życia człowieka szatan nie próżnuje i może podsuwać pokusy zwątpienia i buntu. Temu wszystkiemu łaska sakramentalna może skutecznie zapobiec. Powyższe rozważania prowadzą do dwóch wniosków.

Po pierwsze – zbytnie oddzielenie w nauczaniu sakramentu namaszczenia chorych od perspektywy śmierci może prowadzić do nieświadomości, jak bardzo ten sakrament może być w ostatnich dniach czy godzinach choremu potrzebny. Tu trzeba bardzo mocno przypomnieć zasadę – sformułowaną też w Katechizmie Kościoła Katolickiego – że sakrament ten może być udzielony powtórnie, w przypadku pogłębienia się tej samej choroby. Z jednej więc strony nie można zwlekać z wezwaniem kapłana do chorego z tym namaszczeniem, z drugiej – nie byłoby właściwym udzielanie tego sakramentu niejako na zapas, w przypadku choroby, która nie jest poważna czy takiej, która z natury rzeczy do śmierci nie prowadzi, choć może wiązać się ze znacznym cierpieniem, jak na przykład złamana noga.

Drugi wniosek wiąże się z odpowiedzialnością samego chorego, jak i rodziny, a w szczególnym stopniu lekarzy, za przygotowanie się do śmierci. Chory ma prawo wiedzieć, że jego choroba jest śmiertelna, jeśli tak rzeczywiście się sprawy mają, choćby nie było pewności, ale istotne prawdopodobieństwo takiego końca. Stąd też lekarz i rodzina są w sumieniu zobowiązani o takiej sytuacji wprost choremu powiedzieć, oczywiście z zachowaniem odpowiedniej delikatności i taktu, ale i koniecznej jednoznaczności. Mówienie w takiej sytuacji choremu, żeby się nie przejmował, bo nie ma mowy o śmierci, a sakrament namaszczenia chorych ma przyjąć, bo każdy chory przyjąć go może, wydaje mi się niewykorzystaniem tej szansy, którą łaska Boża w duszy człowieka sprawić może i której sam Bóg dla każdego chce.

Jeśli te rozważania skłonią Cię drogi Czytelniku, do zastanowienia się nad właściwym postępowaniem w czasie możliwej choroby swojej lub najbliższych – to ich zadanie będzie spełnione. Są one oczywiście niczym więcej jak osobistym punktem widzenia niżej podpisanego, wyprowadzonym jednak, jak to starałem się wykazać, z tego w co zawsze i wszędzie święty Kościół katolicki wierzył.

Michał Jędryka

Redaktor

Redaktor Autor

Redaktor