Felieton 28 Mar 2020 | Redaktor
Kościół, zasłona i Ogrójec w czasach zarazy

W czasie trudnym, czasie doświadczeń i nieszczęść, chorób i kataklizmów, dobrze jest przypominać wciąż prawdę o Bożej Opatrzności

Bóg nas nie opuszcza

W każdym czasie, ale zwłaszcza w czasie trudnym, czasie doświadczeń i nieszczęść, chorób i kataklizmów, dobrze jest przypominać wciąż prawdę o Bożej Opatrzności, dlatego na wstępie powtórzę, to o czym już pisałem.

Katechizmowe przesłanie o tym, że Bóg nie opuszcza świata, że troszczy się o każde swoje stworzenie, a o człowieka najbardziej, formułowane było w dziejach Kościoła na wiele sposobów. Jednym z najważniejszych są oczywiście słowa samego Chrystusa zapisane w Ewangelii św. Łukasza: „nawet i włosy na waszej głowie wszystkie są policzone. Nie lękajcie się, więcej znaczycie przecież niż wiele wróbli”. (12, 7).

Tę prawdę przypominałem też dwa tygodnie temu w sformułowaniu Katechizmu św. Piusa X: „Bóg troszczy się o świat i wszystkie rzeczy, które zostały przez Niego stworzone na świecie. Bóg zachowuje te rzeczy i kieruje nimi za sprawą swej nieskończonej dobroci i mądrości. Na świecie nie dokonuje się nic bez woli albo bez dopuszczenia Bożego. (...) Mówimy, że na świecie nie dokonuje się nic bez woli albo bez dopuszczenia Bożego, gdyż istnieją rzeczy, które Bóg pragnie i nakazuje, a inne są przez Niego po prostu tylko dopuszczane, jak na przykład grzech”.

Walka z epidemią

Mogłoby się więc na tej podstawie wydawać, że przecież nie ma sensu podejmować w takiej sytuacji specjalnych ludzkich wysiłków by uniknąć zarazy. Jesteśmy w Bożych rękach i nic się nam stać nie może. Takie stanowisko zdarza się czasem słyszeć, gdy słuchamy krytyków tych ograniczeń, które wprowadzone zostały w dostępie do Mszy świętej i do innych sakramentów. Czy słusznie? Do tego będziemy musieli jeszcze powrócić.

To na pewno czas nadzwyczajny. Czas szczególnego doświadczenia, w którym Bóg staje się zakryty nie tylko symbolicznie, fioletowym welonem na krucyfiksie, ale w pewnym sensie realnie, wręcz namacalnie. Tracimy coś cennego, czujemy się trochę tak, jak czuje się syn gdy umiera matka lub ojciec, gdy uświadamia sobie, wiedząc wszak, że zmarły żyje w innym świecie, to jednak uświadamia sobie, że dokonało się rozstanie, nie wiadomo na jak długo, na razie nieodwracalne. Coś z tego doświadczenia właśnie przeżywamy.

Chcemy się może zbuntować. Może zauważamy absurdalność zakazu, który drastyczniej ogranicza dostęp do “wody żywej”, którą mamy czerpać ze “źródeł zbawienia” niż do chleba, mięsa czy mleka, które wciąż kupować możemy dość swobodnie. Może są i tacy, których to bawi, którzy się cieszą z ograniczonego wreszcie kultu Bożego, ale ich zostawmy, wraz z rzeszą obojętnych.

Wartość odwagi

W ewangelicznej opowieści o burzy na morzu Galilejskim, czyli Tyberiadzkim, Jezus zganił wystraszonych naturalnym przecie żywiołem uczniów za… brak wiary. Nie za nieodpowiednią sztukę żeglowania, nie za spuszczenie żagli nie w porę, nie. Zganił za brak wiary. A więc wydawałoby się, że na nic w nieszczęściu, wobec naturalnego żywiołu, sama roztropność, jedynie wiara w cud ma sens. A dodatkowo tę właśnie opowieść nam przedstawił Kościół w nabożeństwie sprawowanym przez papieża Franciszka w ostatnią sobotę. Tak by się właśnie zdawać mogło. Scholastyczni autorzy nazywali takie spojrzenie “videtur”

Jednakże, „sed contra”, jakby powiedzieli po łacinie tomiści, człowiek otrzymał od Boga rozum. Przy tym dar ten, rozum, nie jest jakimś akcydentem, dodatkiem, gadżetem, którym człowiek może się posłużyć jak narzędziem, mapą czy za przeproszeniem smartfonem. Rozum znajduje się w samym rdzeniu, człowieczeństwa, stanowi o jego istocie. Jeśli się zastanawiamy co oznacza biblijne stwierdzenie, że „na obraz Boży go stworzył”, to właśnie idzie tu o rozum, zdolny poznawać świat i dzięki temu poznaniu żyć w nim, nie tylko zachowując swoje życie, ale i tworząc wspaniałe dzieła na Bożą chwałę.

Fides et ratio

Skoro więc człowiek został ustanowiony na świecie jako byt rozumny, posługiwanie się tym rozumem jest jego zadaniem i odpowiedzialnością. Człowiek poznaje prawa przyrody, by czynić z nich użytek, by czynić sobie ziemię poddaną, by panować nad stworzeniem. „Człowiek ze swej natury szuka prawdy” — pisał św. Jan Paweł II w encyklice „Fides et Ratio” . „Celem tego poszukiwania nie jest tylko poznanie prawd cząstkowych, dotyczących faktów lub zagadnień naukowych; człowiek dąży nie tylko do tego, aby w każdej ze swych decyzji wybrać prawdziwe dobro. Jego poszukiwanie zmierza ku głębszej prawdzie, która może mu ukazać sens życia; poszukiwanie to zatem może osiągnąć cel jedynie w absolucie. Dzięki przyrodzonej zdolności myślenia człowiek może znaleźć i rozpoznać taką prawdę. Ponieważ jest to prawda o doniosłym i istotnym znaczeniu dla jego życia, dochodzi do niej nie tylko drogą rozumowania, ale także przez ufne zawierzenie innym osobom, które mogą poręczyć za pewność i autentyczność tejże prawdy. Umiejętność i decyzja zawierzenia samego siebie i własnego życia innej osobie to z pewnością jeden z aktów antropologicznie najbardziej doniosłych i wymownych.”

Skoro tak jest, czyż więc Bóg, od swego rozumnego stworzenia nie ma prawa oczekiwać i czy nie będzie oczekiwał, rozwiązania tych problemów, które w poddanym mu stworzeniu wystąpiły? Owszem, wszystkie one są we władzy Boga, ale świat oddany został człowiekowi. Człowiek ma prawo prosić wciąż Boga, swego stwórcę i Ojca o pomoc, On zaś jednak, jak dobry ojciec, cieszy się gdy dziecko odnajduje rozwiązanie problemu samodzielnie. Działanie zgodne z rozumem i porządkiem naturalnym jest zgodne z prawdą o Opatrzności — Bóg chce, żebyśmy rozumieli naturę i posługiwali się rozumem.

Wolno nam prosić, a nawet koniecznie winniśmy prosić, by Bóg nad nami czuwał, bo po pierwsze nasze siły wobec natury są jednak słabe (o czym zwłaszcza w nowych czasach pysznie zapominamy), a po drugie Bóg jest większy niż natura i czasem czyni cuda dla realizacji swej woli.

Kuszenie

Tu właśnie dochodzimy do zagadnienia, które nagle nam się objawiło z pewną ostrością w kontekście uczestnictwa w Najświętszej Ofierze Mszy świętej w czasach zarazy, czy przystępowania do Sakramentu Ołtarza. Zapominamy łatwo o pokusie, której doświadczył sam Zbawiciel na Górze Kuszenia. Przypomnijmy ten fragment Ewangelii, czytany nie tak dawno, bo w pierwszą niedzielę Wielkiego Postu. „Wtedy przenosi go diabeł do miasta świętego i stawia na szczycie świątyni, mówiąc mu: Jeśli jesteś Synem Bożym, rzuć się w dół; albowiem napisane jest: aniołom swoim rozkażę o tobie, a oni na rękach cię poniosą, abyś nie zranił o kamień nogi swojej (Ps. 91,11-12). Rzecze mu Jezus: Napisane jest również: Nie będziesz kusił Pana Boga twego. (Powt. 6,16)” (Mt 4, 5 nn). Zwróćmy uwagę, że istotą tej pokusy jest proszenie Pana Boga o cud, czy wręcz żądanie takiego cudu, przy lekceważeniu jednakże praw natury (rzuć się w dół). Pierwszym darem, który dostaliśmy by się chronić przed niebezpieczeństwami jest rozsądek. Kto lekceważąc go wystawia się na niebezpieczeństwa, bez poważnej przyczyny, ulega pokusie z Góry Kuszenia.

Niezależnie od tego, wolno nam wołać jak uczniowie w łodzi: „Panie ratuj bo giniemy”. Zawsze jednak potrzeba odwagi. Bóg nas nie zostawi, jak dobry ojciec nie zostawia syna. Ale to nie znaczy, że nie przyjdzie śmierć lub cierpienie. Przyszła ona przecież na umiłowanego i Jedynego Syna Człowieczego. Odwaga nasza musi dziś sięgać nawet poza śmierć. Kto jej nie ma, ten jest małej wiary. Budujący jest przykład abpa Paryża, który jako były lekarz zgłosił gotowość do pomocy chorym, wypowiadając zarazem to wspaniałe godne świętych zdanie: „jeśli przyszła moja godzina, to Bóg ją dla mnie wybrał”. Ale może to doświadczenie jest doświadczeniem Ogrójca. Jesteśmy tam teraz z Jezusem i wraz z Nim modlimy się: „oddal od nas ten kielich”. Ale wraz z Nim powinniśmy dodawać „nie nasza, lecz Twoja wola niech się stanie”. Bo od niejednego z nas zażąda Bóg ofiary, abyśmy, jak św. Paweł mogli powiedzieć: „Teraz raduję się w cierpieniach za was i dopełniam na ciele własnym tego, czego brakuje cierpieniom ciała Chrystusowego” (Kol 1, 24). I do tego potrzeba odwagi.

Wobec zakazów

I kwestia ostatnia — odpowiedzialność. Nasi pasterze z całą pewnością mieli bolesną decyzję do podjęcia, czy zaakaceptować drakońskie przepisy. Jednakże w obecnym czasie lepiej podporządkować się im. Nie czas dziś na krytykę, na wyszukiwanie dlaczego sklep ma pomieścić więcej niż kościół. Wszak jednak jemy, aby żyć, a nie żyjemy aby jeść. Warto przytoczyć natomiast to co odnośnie spowiedzi napisał ks. Wojciech Węgrzyniak: „Jak nie masz grzechów ciężkich, nie szukaj spowiedzi. Siedź w domu i ciesz się łaską uświęcającą” (...) Jeśli jednak je masz — radzi dalej kapłan — „przyjdź do spowiedzi jak najprędzej. Z każdym dniem będzie więcej zarażonych, więcej ludzi w kwarantannie, również księży. Będą zamykane kolejne kościoły i plebanie. Może się okazać, że o spowiedź będzie trudniej niż o płyn na Orlenie”. I na koniec: „Staraj się nie grzeszyć, żebyś nie musiał za parę dni znowu szukać spowiednika, bo to będzie towar coraz bardziej deficytowy. Jeśli masz ciężkie grzechy i jeszcze się cieszysz, że teraz możesz spokojnie dalej grzeszyć, tłumacząc, że nie możesz inaczej, bo spowiedź jest narażeniem bezpieczeństwa Twojego czy innych, módl się, żebyś zdążył nawrócić się przed śmiercią”.

Maksymilian Powęski

Redaktor

Redaktor Autor

Redaktor