Felieton 31 Mar 2016 | Redaktor
Jak mówić prawdę? Kazanie śp. ks. Kaczkowskiego

Publikujemy kazanie księdza Jana Kaczkowskiego wygłoszone w kościele MBKM w Bydgoszczy w Niedzielę Hospicyjną dnia 26. października 2014 roku, podczas Mszy św. o godz. 8.30.

Księże Proboszczu, Księże Wojciechu, Moi Kochani, Dzień wspomnienia poświęcenia bazyliki to taki dzień, kiedy powinniśmy dobrze poczuć się w kościele. Zaplanowałem jako czytanie fragment z listu do Efezjan: „Nie jesteście już przychodniami, lecz jesteście współobywatelami i domownikami świętych.” (Ef 2,19) To jest Dom Boga. Nie symboliczny. To jest prawdziwy Dom Boga. On tu jest, przede wszystkim w Najświętszym Sakramencie. My, katolicy, wierzymy, że On jest obecny realnie, substancjalnie i rzeczywiście. W każdej cząsteczce Eucharystycznego Chleba jest prawdziwy Bóg – Zmartwychwstały, przebóstwiony z Ciałem i Krwią. Dlatego tak bardzo bym chciał, żebyście czuli się tu dobrze.

Dlaczego jestem katolikiem? Bo tylko w naszej religii katolickiej możemy powiedzieć do Boga – „Bracie”. Skoro Chrystus jest Synem Bożym, a my jesteśmy Jego dziećmi, no to jesteśmy braćmi Boga. W żadnej innej religii człowiek nie może powiedzieć do Boga „Bracie” albo „Ojcze”. Ta bliskość, bo to kazanie jest fundamentem w wierze, w bliskości, w przeżywaniu miłości. Ja jestem z powołania księdzem, jestem o tym przekonany, w teologii moralnej mówi się o tzw. pewności moralnej. Czy się gdzieś fundamentalnie nie pomyliłem, o tym dowiem się po śmierci. Dziś jestem pewny moralnie, że jestem księdzem z powołania. Z wykształcenia jestem bioetykiem, czyli „gościem”, który zajmuje się naukowo sytuacjami granicznymi w obrębie życia i trwania osoby ludzkiej. Kategoria „Osoba” jest szersza niż kategoria „Człowiek”. Można już być osobą, a jeszcze nie być człowiekiem. Nikt z nas, bioetyków, nie twierdzi, że blastocysta dopiero co po zapłodnieniu jest człowiekiem. To jest blastocysta, ale ta blastocysta ma godność osoby. Później ta blastocysta rozwinie się w embrion, potem w płód, potem w płód zdolny do samodzielnego życia, potem będzie noworodek, niemowlę itd. To jest kryterium ciągłości rozwojowej.

Mamy też inne kryterium osobowości, osoby ludzkiej, czyli tzw. osobność genetyczną. Po zapłodnieniu mamy do czynienia z zupełnie zmienionym, wymieszanym, kompletnie innym kodem genetycznym. I żeby być przeciwnikiem aborcji, to wcale nie potrzeba być człowiekiem wierzącym, wystarczy być logicznym. Mój ojciec, który jest człowiekiem niewierzącym, jest zdecydowanym przeciwnikiem aborcji. To widać gołym okiem, fakty biologiczne potwierdzają, że mamy do czynienia z osobą, z osobnością. Po co to mówię? Chcę Państwa przekonać, że Kościół nie lekceważy w swojej refleksji bioetycznej faktów naukowych, że Kościół słucha biologii i nie zmienia swojej doktryny pod biologię, tylko odwrotnie, to biologia odkrywana współcześnie potwierdza wiarę i intuicję moralną Kościoła. Dzisiaj jest Niedziela Hospicyjna, niedziela bardzo kościelna, zatem, żeby jeszcze lepiej poczuć się w Kościele, musimy powiedzieć, że czasem my, katolicy, mamy problem z Kościołem. Bo nie dość, że często słyszymy z różnych źródeł, a to z prasy, a to skądś tam jeszcze, że Kościół jest instytucją okropną, to rzeczywiście, jak każda instytucja, kościół, ten pisany przez małe „k,” ma swoje błędy, wiem po sobie, bo znam swoje błędy, wiem to po moich, przepraszam za świeckie słowo, „kolegach po fachu”, wszyscy mamy swoje błędy, wszyscy tworzymy kościół, w którym musimy czuć się dobrze jako wspólnota. Ale jest jeszcze wielki Kościół mistyczny, przez duże „K”.

Kościół z asystencją Ducha Świętego. I ten Kościół, w którym jest Eucharystia, i ten Kościół, który też jakoś mistycznie obejmuje ten budynek, chciałbym, żebyśmy kochali, żebyśmy czuli się w nim współobywatelami, żebyśmy się w nim czuli blisko, po prostu kochali. Oczywiście, mamy wymagać od siebie, wy od nas – duchownych, a my od was – świeckich, żebyśmy byli za siebie współodpowiedzialni, tak jak w domu. Musimy od siebie wymagać. Dzisiaj jest Niedziela Hospicyjna, błagam Was, bądźcie hojni dla Hospicjum Sue Ryder, bo tutaj będą wolontariusze, którzy na nie zbierają. Ja ze swoimi wolontariuszami staniemy sobie skromnie z przodu i, ponieważ jestem bioetykiem, będzie dla mnie najwyższym zaszczytem, jeśli ode mnie kupicie wspomnianą książkę „Szału nie ma, jest rak”, a ja będę mógł Państwu złożyć wspaniały autograf. Jeżeli weźmiecie od nas ulotkę na jeden procent, no nie bądźcie tacy, podzielcie się tym jednym procentem z naszym małym prowincjonalnym hospicjum albo zróbcie stałe zlecenia na koncie wsparcia. Jeśli będziecie koniecznie chcieli nam wrzucić coś do puszki, to dramatycznie nie powiem: „Nie!”. Ale, Moi Państwo, dość o forsie. Dlaczego o tym mówię? Żeby sytuacja była czysta i jasna. Ja jestem zawodowym żebrakiem i wcale się tego nie wstydzę, ktoś by powiedział, tak trochę półżartem, jak była premier, pani Bieńkowska: No, sorry, taki klimat, jak się pracuje w hospicjum, to trzeba na nie dożebrać, co też z otwartą przyłbicą robię. Coś, co chciałem Państwu dać od siebie, to tzw. bioetyczna kwestia prawdy przy łóżku chorego. Mówiąc językiem zupełnie prostym: czy mówić chorym, że są chorzy? Czy raczej to przed nimi ukrywać? Jeśli mówić, to kiedy mówić i jak mówić, i po co mówić?

Tutaj muszę pobawić się trochę w naukowca, że istnieją dwie kategorie: istnieje kategoria faktyczna, jaką jest prawda, w tym klasycznym rozumieniu łacińskim: „Veritas est de pace rei cum intellectum”, czyli, że prawda jest zgodnością tego, co poznaję, z moim rozumem i jest kategoria moralna, czyli kłamstwo. Nieprawda nie jest tożsamym pojęciem z kłamstwem. Można powiedzieć nieprawdę i nie skłamać. Zapytacie, kiedy? Np. wtedy, kiedy jesteśmy w błędzie. Ktoś nie przestawił zegarka dzisiaj w nocy i jest w błędzie co do godziny. Powiedział nieprawdę, bo godzina była inna faktycznie, ale nie skłamał, bo nie miał takiej intencji.

Drugim przykładem jest to, jeśli ktoś się pozbawił prawa do prawdy przez niegodziwy zamiar. Klasyczny przykład z okupacji. Tu macie słynną bydgoską Dolinę Śmierci. Wszyscy wiemy, jaki to był potworny czas. Załóżmy, że ukrywamy Żydów w piwnicy i oni tam faktycznie są. Przychodzą hitlerowcy i pytają, czy w tej piwnicy są Żydzi? Oni są, my mówimy, nie ma, bo rozsądnie przewidujemy, że oni ich nie chcą policzyć, tylko, że chcą ich eksterminować. Oni, przez swój niegodziwy zamiar, pozbawili się prawa do prawdy.

Czy chory, w jakimkolwiek momencie choroby onkologicznej, lub innej ciężkiej choroby, pozbawia siebie prawa do prawdy, przez swój niegodziwy zamiar? Święty Tomasz powiedziałby: Wydaje się, że nie, nawet wtedy, kiedy by powiedział: jak się dowiem, że mam nowotwór, to popełnię samobójstwo. Nie możemy ulegać tego typu szantażowi moralnemu. Oczywiście prawdą nie można chorego jak młotkiem okładać po głowie. I trzeba sobie powiedzieć jasno, dlaczego my chorym mówimy prawdę? Po to, by mogli współpracować w leczeniu, by nie czuli się oszukani.

Moi Państwo, wyobraźcie sobie taką najprostszą sytuację z życia. Często o niej słyszymy. Ktoś, jakaś pani załóżmy, wiedziała o nowotworze jelita grubego, uwidoczniał się w USG guz i pojechała na operację przekonana, że ta operacja ją tego guza pozbawi, że to będzie operacja, po której wyzdrowieje. Lekarz otworzył, zobaczył liczne wszczepy nowotworu w innych organach albo jeszcze, co gorsza, w otrzewnej, zobaczył jeszcze nowotwór trzustki, trzustkę zajętą z głową, nic nie mógł zrobić i zaszył. To się nazywa laparotomia zwiadowcza, pacjentka śródoperacyjnie otworzona i zamknięta. I to jest tak: jak operacja się udała, to wszyscy o tym mówią, a jak operacja się nie udała, to często popełniamy błąd i nie mówimy o tym, oczywiście łagodnie, tylko rodzina błaga doktora: Panie doktorze, proszę nie mówić mamie, bo mama się załamie. A lekarz specjalista często nie do końca umie tą prawdę przekazać i chowa się za papiery. I mówi takim językiem, że pacjentka go nie rozumie: No, dokonaliśmy laparotomii zwiadowczej i usunęliśmy tkankę patologiczną i pewne zrosty. Ona idzie do domu właściwie bez informacji. Myśli, że skoro idzie do domu, to operacja się udała. Wszyscy mówili o kolejnej chemioterapii, o kolejnej radioterapii, a tu nagle cisza. Ona czuje się trochę lepiej, bo rana pooperacyjna się zrosła, zaczyna chodzić, ale potem czuje się coraz gorzej. Jednego dnia ma dobry humor, drugiego dnia jest kompletnie załamana i przestaje komukolwiek ufać i wtedy z tym swoim cierpieniem i fizycznym, i psychicznym, które jest gorsze od fizycznego, zostaje kompletnie sama.

Otóż my, chorzy, i to mówię specjalnie w liczbie mnogiej, bo tak się zdarzyło, że mi jako dyrektorowi, nie lubię tego określenia, ale jako szefowi odpowiedzialnemu za hospicjum, coś do głowy strzeliło, widzicie Państwo jak chodzę, i mam glejaka czwartego stopnia, jednego z najbardziej „hardkorowych” nowotworów, i to absolutnie nie mówię tego po to, żeby Was wzruszać i być brazylijskim wyciskaczem łez, lecz by powiedzieć, że ja, poza byciem teoretykiem, czyli naukowcem w tej dziedzinie, poza byciem praktykiem w pracy hospicyjnej, jestem też praktykiem ze strony łóżka, tylko po to, żeby być bardziej wiarygodnym. My, chorzy, wcale nie potrzebujemy pocieszactwa taniego: będzie dobrze, będzie dobrze, będzie dobrze, będzie dobrze, będzie dobrze. Nie. My potrzebujemy bliskości. I tak jak od lekarzy nie oczekujemy tego, aby nas tulili i trzymali za rękę jak w Leśnej Górze, tylko oczekujemy od lekarzy szacunku i żeby poświęcili nam czas wysokiej jakości, czyli siedem minut, ale tylko dla mnie, kiedy mi wszystko wyjaśnią, kiedy odpowiedzą na moje pytanie, kiedy komórka nie będzie pięć razy dzwoniła, a pani pielęgniarka nie będzie dwa razy wchodziła, a do tego pani salowa z mopem. Że to będzie czas dla mnie. Tego oczekuję od lekarza. A od moich najbliższych oczekuję bliskości. Błagam, nie oszukujcie swoich najbliższych, zwłaszcza kiedy choroba już zmierza ku przegranemu, bo choroba to jest walka. Wojnę można wygrać, ale można także przegrać. Jedno i drugie należy w ciężką chorobę wkalkulować. Powiecie, co mamy powiedzieć? Będzie źle? Nie, bo to by było haniebne.

Trzeba powiedzieć, nie bój się, kocham cię, jestem z tobą. Jak będzie super, zrobimy wszystko, żeby było dobrze, i to jest plan „A”, ale pamiętaj, jak będzie źle, to ja ciebie nie zostawię, jak będzie beznadziejnie, to ciebie nie opuszczę. Na razie o tym nie myśl, bo idziemy w kierunku ku zdrowiu, ale pamiętaj, że cokolwiek się stanie, ja przy tobie będę, po prostu cię kocham. Ale, Moi Państwo, żeby mieć siłę do powiedzenia czegoś takiego, to trzeba to ćwiczyć przez całe życie. Bardzo lubię porównywać bliskość do mięśnia [sercowego – ksiądz pokazuje rytmiczny ucisk dłonią], który trzeba ćwiczyć codziennie na małych rzeczach. Trzeba się kochać, trzeba się przytulać, trzeba pielęgnować bliskość, zwłaszcza w rodzinach, zwłaszcza z dziećmi. Kochajcie swoje dzieci, przytulajcie je, rozmawiajcie z nimi, czytajcie im książki, budujcie relacje, tak samo z wnukami, bo jeżeli przyjdzie tragedia, a przyjdzie, o tym mówi statystyka, zdarzy się jakiś potworny wypadek, zdarzy się jakieś ciężkie zachorowanie, to jeżeli nie będziecie mieli wyćwiczonej tej bliskości, to w momencie traumy tragedii wasza rodzina rozpadnie się na tysiące kawałków jak kryształ. Jeżeli będziecie mieli wyćwiczony mięsień bliskości, to będzie źle, popłaczecie się, bo to jest oczywiste, niejako w automatycznym odruchu rzucicie się sobie w rodzinie na ramiona i razem przez tą trudną sytuację przejdziecie. I choroba, a nawet śmierć nie będzie miała podwójnego sukcesu, po pierwsze, że zaistniała, a po drugie, że was zniszczy. Nie dacie się chorobie, ani śmierci wdeptać w ziemię.

Bardzo o to proszę, żebyście się szanowali i żebyście się kochali. Specjalnie dzisiaj wziąłem tę Ewangelię o kobiecie z Samarii. W kontekście tego czytania o obcych, ona dla Żydów była obca. Zobaczcie, jak Jezus z nią czule rozmawia, jak ją uspokaja i mówi, nie kłóćmy się o głupoty, na której górze będzie czczony Bóg. Nie kłóćmy się o głupoty, bądźmy blisko. Nie zostawiajmy w naszej rodzinie spraw niezałatwionych na koniec, bo czasem może po prostu zabraknąć czasu. Bardzo was proszę o miłość, o bliskość i o to, żebyście pamiętali o tych w hospicjach, że oni takiej mądrej bliskości waszej potrzebują. Amen.

(fot. https://www.youtube.com/user/Maskacjusz)

Źródło: Miesięcznik Sanktuarium i Parafii Matki Boskiej Królowej Męczenników „Na Oścież”, nr 10‒11/2014 (218–219). Redakcja Katolickiej Bydgoszczy serdecznie dziękuje za możliwość przedruku.

Redaktor

Redaktor Autor

Redaktor