Felieton 19 Nov 2015 | Redaktor
Ferie w domu spokojnej starości

Do punktu ksero wszedł dwudziestoparolatek, któremu bliżej już do świętowania „trzydziestki” niż do wspomnień okrągłej „dwudziestki” – to byłem ja. Za mną weszło małżeństwo w wieku senioralnym. Podałem pendrive'a i zamówiłem wydruk. Oni zrobili to samo.

Mężczyzna zagadnął mnie. Pytał mnie o studia i opowiadał o własnych. Rozmawialiśmy o jego i o mojej pracy zawodowej. Po chwili odsłonił przede mną to, co najbardziej w życiu pokochał – żeglowanie. Jego druga miłość – żona – zbliżyła się do nas. W ręce trzymała wydruk. Ja też miałem już swój i mogłem odejść. On opowiadał jednak dalej, a ja słuchałem i zadawałem pytania.

Mówił mi o życiu na morzu; o jachcie, który sam zbudował; o wspólnych rejsach z żoną, z dziećmi i wnukami. Żona dopowiadała szczegóły. Widziałem ich fascynację i sam byłem nimi zafascynowany. Widziałem też ich miłość. Seniorzy trzymający się za ręce dają nadzieję, że można, że naprawdę można „żyć długo i szczęśliwie”.Ksiądz przed ślubem zapytał nas, co jest źródłem naszej miłości. Wie pan, co odpowiedzieliśmy? – zapytał mężczyzna i zobaczył zaciekawienie na mojej twarzy. – Woda – odpowiedzieli razem. – Połączyła nas miłość do wody. Poznaliśmy się w klubie żeglarskim – wyjaśniła kobieta.

Bardzo interesujący ludzie. Rozmawialiśmy dziesięć czy dwadzieścia minut – nie wiem. Jak na przypadkową rozmowę to długo, ale jak dla mnie to za krótko. W końcu stwierdzili, że powinni już iść i ja też przyznałem, że mam coś do załatwienia. Szkoda.

Jest ranek, godzina 7.30. Jadę tramwajem ze słuchawkami na uszach. Przede mną stoi nastolatek jadący z plecakiem do szkoły. Także ma słuchawki na uszach. To jest coś, co nas łączy – obaj akustycznie izolujemy się od świata. Przystanek. Weszło kolejnych dwóch uczniów. Cała trójka przywitała się ze sobą. Nie rozgorzała jednak rozmowa o minionych i przyszłych klasówkach, o nieodrobionej pracy domowej z matematyki, o zabawnej nauczycielce fizyki i wrednej polonistce. O ładnych dziewczynach też nie rozmawiali, ani o wczorajszym meczu, dzisiejszej pogodzie, ani o grach komputerowych, które ukażą się jutro. Wymienili uściski dłoni, odwrócili się każdy w inną stronę, nasunęli swoje słuchawki na uszy i… milczeli. Stojąc tuż obok siebie, przemilczeli całą drogę!

Może nie mówili nic z nieporadności. Może byli świadomi, że wypadałoby jednak coś powiedzieć, ale nie umieli. A może milczeli nie przejmując się tym, że na wyciągnięcie ręki stoi ktoś znajomy. Może byli zajęci tak bardzo sobą, że nie tylko w sobie nie dostrzegli potrzeby rozmowy, ale nie dostrzegli jej także w samej sytuacji. Ja nie mógłbym stać plecami do kogoś znajomego, z kim dopiero uścisnąłem dłoń. Z pewnością tych dwoje seniorów, z którymi rozmawiałem w punkcie ksero, też nie mogłoby stać obojętnie, gdy obok znajduje się znajoma twarz. Przecież ze mną, z obcym człowiekiem, rozmawiali jak z przyjacielem.

Kiedy sam spotykam znajomego w kolejce czy w tramwaju, próbuję nawiązać rozmowę. W takich sytuacjach mam poczucie, że wypada, że po prostu trzeba rozmawiać. Nieraz są to rozmowy całkiem prostokątne, łamane, pozbawione płynności. Szczególnie jeśli rozmówca jest tak samo mało wylewny jak ja. Rozmowa może być trudna, ale milczenie jest jeszcze trudniejsze. Coś istotnego dzieli mnie od tych uczniów, których spotkałem w tramwaju.

Z okna mam widok na długi chodnik pomiędzy dwoma osiedlami. Widziałem tam nastoletnią dziewczynę z nastoletnim chłopakiem. Było już po zmroku. On miał twarz oświetloną błękitem bijącym z wyświetlacza telefonu. Jej twarz opromieniona była na żółto. Może ma słoneczniki na tapecie, pomyślałem. On pokazał jej coś na swoim smartfonie. Spojrzała, roześmiała się i jakby w podzięce pokazała coś jemu. On zareagował podobnie. Chwilę szli w milczeniu ze wzrokiem zanurzonym w wyświetlaczach swoich telefonów. On znów coś wyszukał i znów jej pokazał. Ona zaśmiała się i nawet skomentowała znalezisko. Po chwili też coś wyszukała i też zechciała się tym podzielić.

Szli powoli. Jeszcze pięćdziesiąt metrów i znikną za zaułkiem. Zanim przestanę ich widzieć, czy oni choć raz zobaczą siebie? Raz po raz zaglądali wzajemnie w swoje smartfony, ale ani razu w oczy. Może dla nich oczy są nudne? Może wolą śmieszne obrazki wyświetlane na ekranie niż prawdę widoczną w oczach? Jeszcze dwadzieścia metrów. Oczy są bardziej autentyczne niż piksele. Właśnie dlatego, że tam nic się nie wyświetla. Tam jest coś stałego. Jeszcze dziesięć metrów. W oczach można zobaczyć prawdziwego człowieka, zamiast pozowanego selfie. Spójrz jej w oczy! Zrób to, nawet jeśli jesteś narcyzem. Jeśli nie chcesz zobaczyć w nich prawdy o tej dziewczynie, zobaczysz w nich chociaż własne odbicie – myślałem.

Nie spojrzał. Ona też nie spojrzała. Szli obok siebie, lecz razem, to chyba nie.

Niektóre przypadkowe rozmowy z nieznajomymi pamiętam do dzisiaj. Nie mogę zapomnieć tej z bezdomnym z mojego rodzinnego miasta albo tej z kierowcą ciężarówki, który stracił prawo jazdy, a tym samym źródło utrzymania. Pamiętam, że do szkoły miałem pół godziny pieszej drogi. Chodziliśmy w dwie, trzy, a nieraz w więcej osób. Nikomu nie przyszłoby do głowy przemilczeć całą drogę ze słuchawkami na uszach albo zamienić rozmowę na pokazywanie czegoś w telefonie. Choć mieliśmy już słuchawki i odtwarzacze mp3, poruszaliśmy się popychani przez potok naszych własnych słów. Pamiętam przerwy szkolne, na których telefon wyciągało się tylko po to, żeby sprawdzić, jak długo możemy jeszcze rozmawiać i wygłupiać się.

Mam dwadzieścia i kilka lat oraz świadomość, że więcej łączy mnie z ludźmi starszymi ode mnie o lat czterdzieści niż z tymi młodszymi o lat dziesięć. Pomiędzy mną a seniorami spotkanymi w punkcie ksero jest metrykalna przepaść, ale pomiędzy mną a nastolatkami spotkanymi w tramwaju jest przepaść kulturowa. Seniorzy przeżyli wojnę i strajki: 1956, 1968, 1970, 1980. Przeżyli też zmianę ustroju w roku, w którym się urodziłem – 1989. Przewroty społeczno-polityczne, które są częścią ich biografii, dla mnie są tylko faktami z najnowszej historii Polski. Choć nie mamy zbyt wielu wspólnych doświadczeń, łączy nas jednak coś ważnego. Pamiętamy życie sprzed rewolucji technologicznych: internetowej, komórkowej, światłowodowej. Potrafimy żyć bez elektronicznych wspomagaczy. Starsze pokolenia potrafią i chcą (!) rozmawiać, moje trochę mniej, lecz młodsi ode mnie radzą z tym sobie jeszcze gorzej.

Dawno zwietrzała już wspólnota i solidarność tych, którzy razem przeżyli stan wojenny. Kiedyś była to bariera w kontaktach ze starszymi. Dziś już mało kto wypomina mi, że nie pamiętam pustych półek w sklepach, spania na styropianie i "pałowania" na ulicach. Łączy mnie teraz ze starszymi świeże wspomnienie analogowego świata; potrzeba kontaktu twarzą w twarz; pragnienie żywej rozmowy w świecie offline; chyba także tęsknota za czasami permanentnego wylogowania. Zastanawiam się, czy za dziesięć lat znajdzie się coś, co połączy mnie z pokoleniem dzisiejszych nastolatków. Dziś, gdybym miał do wyboru spędzić zimowe ferie w ośrodku młodzieżowym albo w domu spokojnej starości, wybrałbym tydzień z seniorami. Mógłbym wreszcie na kilka dni wyłączyć telefon.

Marcin Gnosiewicz

Redaktor

Redaktor Autor

Redaktor