Wydarzenia 26 Jul 2016 | Redaktor
Jeśli Bóg jest z boku, staje się intruzem - wywiad z ambasadorem ŚDM

W Bydgoszczy odbywają się właśnie Mistrzostwa Świata Juniorów w Lekkoatletyce. Nic dziwnego, że spotkaliśmy tu Pana Przemysława Babiarza, dziennikarza i komentatora sportowego. Z Ambasadorem Światowych Dni Młodzieży rozmawiała Karolina Zawiślak.

Karolina Zawiślak: W sztuce Jerzego Pilcha, Narty Ojca Świętego (w reżyserii Piotra Cieplaka), Władysław Kowalski wygłasza genialny monolog, w którym, niczym komentator sportowy, opisuje pontyfikat Jana Pawła II w futbolowych porównaniach. Wojtyła ogrywa libertyńskich holendrów, gra mecz o wszystko z Rosjanami i tak dalej. Do której z konkurencji lekkoatletycznych najbardziej by pasował?

Przemysław Babiarz: Ze względu na to, że Jan Paweł II był największym Polakiem, sytuowałbym go w naszej narodowej specjalności, czyli rzucie młotem. Można powiedzieć, że kula ziemska to głownia młota, którą Jan Paweł II trochę rozkręcił. Okrążył ją całą odwiedzając niemal wszystkie kraje świata. Żeby jeszcze wzmocnić to porównanie, trzeba powiedzieć, że prymas Józef Glemp również uprawiał lekkoatletykę i, o ile się nie mylę, rzucał młotem.

Można by też mówić o biegu z przeszkodami. Przyniósł on Polsce najwięcej sukcesów spośród konkurencji na długich dystansach. Mamy dwóch mistrzów olimpijskich. Zbigniewa Krzyszkowiaka, którego imieniem nazwany został stadion w Bydgoszczy oraz Bronisława Malinowskiego, który powtórzył ten wyczyn 20 lat później na igrzyskach w Moskwie. Tutaj z Janem Pawłem mamy skojarzenie czasowe. Podczas, gdy w Polsce mamy rok 1980, Sierpień, Solidarność i niedawno wybranego papieża, Malinowski wygrywa na Łużnikach w Moskwie bieg z przeszkodami. Malinowski biegnie cały czas jako drugi za zawodnikiem z Tanzanii. Na ostatnim okrążeniu dzieli go od Filberta Bayi taka odległość, że wydaje się, że Polak nie ma już żadnej szansy na złoto. Jednak on realizuje swój plan, biegnie swoim tempem, podczas gdy przeciwnik słabnie. I tuż przed rowem, na przedostatniej przeszkodzie, dopędza i wyprzedza Tanzańczyka.

KZ: Czy od sportu daleko do duchowości?

PB: Sport pozornie jest pewnym skupieniem się na ciele, dlatego że musi ono być oczywiście doskonale wytrenowane. Jednak to ciało jest zawiadywane przez ducha. Zbigniew Boniek powiedział, że od szyi w dół wszyscy jesteśmy piłkarzami, ale mistrzem jest się od szyi w górę. Zostaje nim ten, którego głowa pracuje jak głowa mistrza. Sport znakomicie uczy wyznaczania celów i ich realizacji oraz wybierania tego, co najważniejsze. A przy tym uczy rezygnacji z rzeczy, które przeszkadzają w osiągnięciu sukcesu.

Duchowość też bardzo często opiera się na pewnym wyrzeczeniu. Powściągliwość i praca w sporcie popłaca. Trudno sobie wyobrazić rozpasanego sportowca. Musi być bardzo zdyscyplinowany i systematyczny. Chrześcijańscy mistrzowie duchowi podkreślają, że doskonalenie duchowe też jest systematyczne. Zakłada codzienne powtarzanie tego samego. Nie można pomodlić się na zapas na cały tydzień. Trzeba być uporczywym. To jest takie przełożenie ewangelicznego „kołaczcie a będzie wam otworzone, proście a będzie wam dane”. W sporcie i duchowości jest też bardzo ważny rytm. W biegu przez płotki jest dokładnie określona liczba kroków, którą się wykonuje. W życiu duchowym mamy rytm różańca czy Koronki do Miłosierdzia Bożego. Zresztą, sport świetnie nadaje się na metaforę życia. Taki na przykład bieg maratoński…

KZ: Albo sztafeta, jak w spocie promującym wolontariat ŚDM.

PB: Sztafeta, czyli podawanie pałeczki i wzięcie na siebie odpowiedzialności. Każdy dokłada swoją cegiełkę do wspólnego sukcesu, a od błędu jednego może zależeć klęska zespołu. Niejednokrotnie stwierdzono, na podstawie pomiarów, że ta odpowiedzialność wzmaga możliwości zawodników. Nigdy indywidualnie nie osiągają takich czasów jak walcząc w sztafecie. Mają lepsze wyniki na swoich odcinkach w sztafecie niż na tym samym dystanse indywidualnie. To pokazuje, jak wspólnotowość powiększa siły i możliwości jednostki.

KZ: Wielu młodych przyjedzie do Krakowa z modlitwą w intencji rozeznania powołania. A czy Pan traktuje swój zawód jak powołanie?

PB: Nasze generalne powołanie – do przejścia życia z Panem Bogiem i wreszcie połączenia się z nim – musi prześwietlać wszystkie aspekty życia, również pracę zawodową. Ja mam takie szczęście, że w moim przypadku jest to jednocześnie pasja. Gdybym wykonywał nieco mniej romantyczny a bardziej pospolity zawód to, być może, to łączenie byłoby trudniejsze. Ale z drugiej strony, Pan Jezus pomagał św. Józefowi, który był cieślą. Dzisiaj, w świecie, gdzie wszystko jest zmechanizowane, rzemieślniczą pracę bardzo się ceni i każdy chciałby mieć coś zrobionego ręką drugiego człowieka. Wtedy był to pospolity zawód, co pokazuje, że w prostocie też można szukać doskonałości.

W każdej pracy trzeba starać się o uczciwość, dotyczy to także komentatora sportowego. Owszem, jest to przede wszystkim przekaz emocji, podziwiamy sportowców, dopingujemy naszych. Ale także przekaz informacji. Musimy być w tym na maksa uczciwi, czyli pokazywać taki obraz, jaki jest. Jest dużo sensu życia w takiej pracy. Nie jest tak, że jesteśmy teraz w pracy na mistrzostwach, przygotowujemy się, opisujemy listy startowe i ma się to nijak do naszego wnętrza. W człowieku nie ma takiego podziału. Są sytuacje, które sprawdzają tę kondycję duchową. Taki komentator może łatwo, po pierwsze, wbić się w nadmierną dumę, bo on mówi a miliony go słuchają. Po drugie, grozi mu zazdrość, gdy okazuje się że kolega skomentował większy sukces albo atrakcyjniejsze zawody.

Mam takie motto, które towarzyszy mi od dłuższego czasu: Pan Bóg musi stać w centrum życia, bo jeśli stoi z boku, to staje się intruzem. Jeśli sytuujemy go jako dodatek to zaczyna nam przeszkadzać jak niepotrzebne obciążenie. „No dajcie spokój, mam tyle ważnych spraw i jeszcze o tym mam pamiętać?” Natomiast kiedy ustawimy Go w centrum, zaczyna się zupełnie inna perspektywa. Zapraszamy Go do wszystkiego, On nam we wszystkim towarzyszy i wtedy możemy powiedzieć, że nie jesteśmy sami.

KZ: Na zakończenie, proszę o ostatnie słowo zachęty Ambasadora dla niezdecydowanych.

PB: Proszę nie ulegać propagandzie medialnej, która dochodzi do nas od roku z przekazem, że może być niebezpiecznie i lepiej uciekać. Nawet jeśli nie jest to działanie mające na celu właśnie zniechęcenie a tylko suma tego, co dociera do nas z różnych mediów, to chyba nie powinniśmy temu ulegać. Nie warto zostawać z tego powodu w domu i trzeba uświadomić sobie, że zagrożenia czyhają na nas wszędzie, gdziekolwiek pojedziemy. Natomiast na ŚDM spotkamy się z ludźmi, którzy myślą podobnie do nas i szukają rzeczy najważniejszych. Pan Bóg nie pojechał na urlop tego lata! Skoro tak, to możemy ufać, że będzie nad nami sprawował opiekę. Jeśli więc ktoś trochę się obawia, ale z drugiej strony trochę (albo więcej niż trochę) chce jechać, to niech zaufa i niech jedzie!

Karolina Zawiślak

Redaktor

Redaktor Autor

Redaktor