Skandal! Są przeciw aborcji, więc nie zostali obsłużeni w restauracji
Podczas ostatniego Marszu dla Życia i Rodziny, który odbył się w Warszawie dwie osoby z naklejkami PRO-LIFE i napisem zakaz aborcji nie zostali obsłużeni w hali gwardii, gdzie chcieli zrobić zakupy.
Inne z kategorii
1984 — rok orwellowski w Polsce [KONGRES BŁ. JERZEGO POPIEŁUSZKI]
10 października, polskie święto dziękczynienia
Po zakończeniu odbywającego się w Warszawie Marszu dla Życia i Rodziny doszło do skandalicznego zachowania na terenie jednej z restauracji w Halii Gwardii. Kelner stwierdził, że jeśli są za ochroną życia to on nie moze ich obsłużyć.
Całą sytuację opisał w mediach społecznościowych Francuz o imieniu Marc, który od kilku lat mieszka w Warszawie z polską narzeczoną.
Po powrocie z Marszu dla Życia i Rodziny w Warszawie, w Polsce. Było nas kilka tysięcy maszerujących spokojnie w obronie, nawet nie wartości, ale po prostu zwykłych oczywistości: dzieci mają prawo się narodzić, mają prawo mieć ojca i matkę, mają prawo do edukacji, która pomoże im w zaakceptowaniu ich naturalnej seksualności i nauczy szacunku do poprzednich pokoleń… Gdyby powiedziano mojej babci, gdy była młoda, że dożyje epoki, w której obrona takich „wartości” wyklucza was i wzbudza nienawiść milionów osób, nie uwierzyłaby.
Na marszu dostaliśmy małą, żółtą naklejkę. Na środku narysowany jest płód w czerwonym kolorze, a pod nim widnieją dwa słowa: „Ratuj mnie!”
Po zakończeniu marszu i końcowym błogosławieństwie następującym po konferencji i mszy świętej, moja żona i ja zdecydowaliśmy się pójść na burgera do małej restauracji znajdującej się nieopodal metra, którym mieliśmy wrócić do domu. Rzeczona restauracja serwuje wegetariańskie burgery i znajduje się w Hali Gwardii. Jest to piękna fabryka z cegieł przekształcona w zadaszony targ, na którym obok stoisk lokalnych rzemieślników działają małe restauracje oraz różne bary typu „street food”. Krótko mówiąc, miejsce dość sympatyczne, choć trochę za bardzo „modne”…
Wchodząc, zauważamy wiele wrogich spojrzeń. Wzrok patrzących zatrzymuje się na naszych piersiach, potem krzyżuje ze wzrokiem sąsiadów, wymieniają między sobą jakieś komentarze, potem znów natarczywie się przyglądają z mieszanką pogardy i agresji: nie zdjęliśmy naklejek przyklejonych do naszych ubrań, podarowanych nam na marszu…
Na jednym ze stoisk „street food” widzimy słynną „tęczową flagę” z gwiazdą Dawida. Jesteśmy na terytorium wroga. Idąc dalej przez hałaśliwą halę, odczuwamy rosnące w nas poczucie zagrożenia. Gdy czytamy menu, para o nieokreślonej płci śmieje się ostentacyjnie wytykając nas palcem. „Witajcie w krainie tolerancji”, mówię sobie w duchu… Do baru, przy którym stoimy, podchodzi kelner, przygląda się nam uważnie przez swoją antycovidową szybkę z pleksiglasu. Przywitawszy się z nim z uśmiechem, moja żona grzecznie wskazuje kanapkę, którą chce zamówić.
– Kelner:”Czy są Państwo członkami jakiejś organizacji pro-life?”
– Moja żona:”Nie, ale wracamy z marszu dla życia.”
– Kelner: „W takim razie Państwa nie obsłużę”.Twarz mojej żony przybiera barwy wszystkich kolorów tęczowej flagi, która powiewa w pobliżu. Zamurowało ją. Przejmuję rozmowę: – Bardzo dobrze, w tych okolicznościach, nie chcemy już niczego. Do widzenia. Biorę moją żonę za rękę, wychodzimy, wciąż oszołomieni wrogością tych ludzi.
Jak widać, nie trzeba być czarnym ani homoseksualistą, aby stać się przedmiotem segregacji. Dziś, można nam odmówić kanapki z powodu rysunku kilkucentymetrowego płodu. #ChristianLivesMatter …
Inf. prawy.pl