Do klamki ostatnich drzwi – archiwalny wywiad z ks. Kaczkowskim
Inne z kategorii
Z Ewangelii na każdy dzień - 4 października
Z Ewangelii na każdy dzień - 3 października
Z księdzem Janem Kaczkowskim rozmawia Mieczysław Pawłowski
– Mieczysław Pawłowski: Napisano o księdzu tak: ks. Jan Kaczkowski – doktor teologii moralnej, bioetyk, twórca Puckiego Hospicjum, człowiek, który uczył lekarzy, jak rozmawiać z pacjentami o umieraniu. Teraz sam walczy ze śmiertelną chorobą. Z właściwym sobie poczuciem humoru opowiada o tej walce w książce „Szału nie ma, jest rak”. Kim jest w istocie ks. Jan?
– Ks. Jan Kaczkowski: Może kim chciałby być ksiądz Jan? Nie wiem, czy to mu się udaje? Chciałbym być wiernym synem Kościoła. Chciałbym być katolickim kapłanem w tym najbardziej katolickim sensie. Z miłością do Eucharystii, z miłością do kapłaństwa służebnego, z miłością do celibatu. Ja kocham celibat, nikt mnie do niego nie zmuszał, sam go wybrałem, oczywiście czasem jest mi smutno, bo nie ma mnie kto przytulić, ale to jest ludzkie. Chciałbym, aby wszyscy, którzy mnie „czytają”, znaczy odbierają, przez takiego „pajaca”, który gdzieś tam występuje i się wygłupia, zadali sobie trud i odnaleźli sedno mojej duchowości. To, co jest niepoważne, można traktować niepoważnie, to co jest nadęte, można przekłuwać, a to co jest fundamentem naszej wiary, trzeba traktować nie ze śmiertelną powagą, ale z taką powagą, na jaką te zagadnienia zasługują.
– Dziś promuje Ksiądz książkę: „Szału nie ma, jest rak” zredagowaną wspólnie z Katarzyną Jabłońską. Jak to się stało, że ta książka powstała?
– Wydawnictwo „Więź” myślało, że ja umrę za chwilę, ja też tak myślałem. Przy dużym wysiłku z mojej strony i ze strony pani Katarzyny powstała książka – wywiad. Bez niej by ona nie powstała. Wyciskała ze mnie ostatnie soki i pytała mnie o rzeczy bardzo trudne i definitywne, pytała o intymność w chorobie i to w rozumieniu jak najbardziej duchowym, psychicznym, broń Boże w seksualnym. Myślę, że miała być to książka trochę na pożegnanie. Okazało się inaczej. Książka stała się jednym z asumptów do tego, że stałem się „onkocelebrytą”.
– Na temat tej książki Szymon Hołownia napisał tak: „Janek ma ze swojego okna niezwykłą perspektywę: i na śmierć, i na życie może patrzeć z dystansu. Na śmierć, bo wciąż żyje pełną piersią. Na życie, bo świadomie i mądrze codziennie zmaga się ze śmiercią. I o życiu, i o śmierci mówi więc takie rzeczy, że oczy stają czasem w słup, a z nóg spadają ciepłe kapcie. Tu nie ma ani grama ględzenia, jest obudzona po zderzeniu ze ścianą ostra, kryształowa intensywność. Janek lubi powtarzać, że przed śmiercią bardzo chciałby jeszcze zrobić coś pożytecznego. Właśnie zrobił”. To prawda?
– Nie mnie to oceniać. Ocenią inni, czy to, co robię, jest sensowne, czy nie. Chciałbym być po prostu przydatny, tak jak może być przydatny każdy chrześcijanin, każdy katolik dla zbawienia dusz. Jedynym celem wszystkich naszych działań, nawet jeśli są kontrowersyjne, ma być zbawienie każdego człowieka. A mi zależy na tych, którzy są najbardziej daleko, którzy do naszych kościołów nie przyjdą, do których muszę trafić jakoś inaczej. Proszę się zatem nie dziwić, że się wygłupiam. Ten wygłup ma cel. Dotrzeć do tych, którzy mają największy problem z przyjęciem łaski zbawienia. Żeby mówienie Kościoła w dzisiejszym świecie było skuteczne, Kościół musi mówić współczesnym językiem do współczesnych ludzi.
– **Ewelinie Potockiej, dziennikarce Onetu, powiedział Ksiądz: „żyję na pełnej petardzie”. Co to miało znaczyć?
– Nie zwalniam się z żadnych moich obowiązków ani powinności. Próbuję, na ile mam siły, a niestety mam ich coraz mniej, próbuję „nie utracić żadnego z tych, których mi dałeś”.
– Za książkę „Szału nie ma, jest rak” oraz bloga, którego Ksiądz prowadzi, odebrał Ksiądz w 2014 roku Nagrodę Dziennikarską „Ślad” im. Biskupa Jana Chrapka. Jak Ksiądz przyjął to wyróżnienie?
– Oczywiście to był zaszczyt, jak każde wyróżnienie. Ja się boję, że jak tak przed śmiercią będą mnie wyróżniać, bo zaraz otrzymam kolejne, to będę wyglądał jak Breżniew. Ale teraz dostałem bardzo dla mnie ważne kolejne wyróżnienie KIK-u z Warszawy. Odebrałem je w piątek: „Pontifici”, czyli tego, który buduje mosty. Na tym mi zawsze zależało, żeby być przyczółkiem mostu po stronie wierzących, budować przęsło dialogu z tymi, którzy nie wierzą bądź wierzą inaczej.
– „Dzisiaj obserwujemy silną tendencję do medykalizacji medycyny i oddalenia lekarza od pacjenta” – powiedział podczas jednego z wykładów prof. Roman Ossowski – psycholog. Zgadza się Ksiądz z taką obserwacją – medykalizacja medycyny?
– Medykalizacja i odhumanizowanie medycyny. My wszyscy, którym zależy na drugim człowieku, musimy z tym walczyć, nie tylko z pobudek religijnych, ale także humanistycznych. Wolę najbardziej niewierzącego człowieka, który jest personalistą, niż najbardziej pseudowierzącego, pełnego frazesów katolika, który się drugim człowiekiem posługuje utylitarnie i użytkowo, manipuluje nim i okłamuje, nie szanuje, a katolikiem jest deklaratywnie, zwłaszcza wojującym.
– W innym miejscu powiedział Ksiądz, że zrobił się miękki i sobie płacze. Mężczyzna płacze?
– Oczywiście, że mężczyzna musi płakać.
– To tylko uczucia, czy jakieś inne powody?
– Wzruszam się, kiedy się inni wzruszają. Dawniej byłem ostry w sądach – taki katolicki „talib”, bardziej ideolog niż wierzący, a teraz z wiekiem, może z chorobą dojrzewam, może mądrzeję.
– Ma Ksiądz jedną prośbę do Pana Boga, ja ją powtórzę: „Mam tylko jedną prośbę do Niego, żebym maksymalnie długo mógł być świadomy, bo tego się najbardziej boję, żebym mógł do końca przyjmować Komunię świętą, żebym mógł odprawiać Mszę świętą, żebym był przydatny, żebym chociaż ostatnim jednym palcem udzielał rozgrzeszenia. Boję się tego, że będę nielogiczny. Jeżeli mi tego oszczędzi, to będę mu bardzo wdzięczny.” Podobnie mówiła moja mama.
– Od tego cytatu troszeczkę już dojrzałem. I myślę sobie, że rzeczywiście byłbym Mu bardzo wdzięczny, ale jeżeli zdecyduje inaczej, to też będę starał się to przyjąć. Jest pytanie, co będę mógł ofiarować innym wtedy, kiedy będę już nielogiczny? Może bezbronność, może zaufam drugiemu człowiekowi, że okaże mi szacunek? Może przez to, że ja będę bezbronnym księdzem, nielogicznym, nieprzydatnym już tak naprawdę, obudzę w kimś dobro i w tym będzie jakiś sens.
– W Księdza słowniku znajduje się takie słowo: „wielkoduszność”. Niech Ksiądz opowie o jego ważności.
– Dla mnie to jest niezwykle ważne słowo. Wszystko trzeba czynić wielkodusznie, i wielkodusznie się poświęcać, i wielkodusznie przebaczać, i wielkodusznie się nie upierać. Wielkoduszność w moim życiu jest kluczem do wszystkiego, czyli jakby to młodzież powiedziała, „nie spinaj się”.
– Dziennikarzowi Michałowi Gąsiorowi powiedział Ksiądz tak – Pukam się w przeżartą rakiem głowę i mówię: „jeśli przestaniesz wstawać do umierających, to spadaj!" i dopowiedzenie: „jeśli przestaniesz traktować każdego podmiotowo, bez względu na to, czy wierzący czy nie, generał ZOMO czy sekretarz partii, to spadaj”.
– To prawda. Wstawanie do umierających to nie moja zasługa, to mój psi księżowski obowiązek. Kapelan, który leni się i nie jest przy umierających, to jest kpina z kapelana. Kapelan, który nie biegnie do umierającego, żeby go namaścić, tylko mówi, namaścimy go podczas dnia, bo jestem zmęczony, pomylił się z powołaniem.
– **W tym samym wywiadzie jest jeszcze takie pytanie: jeśli będziemy cytowali świętej pamięci arcybiskupa Życińskiego, który powiedział, parafrazując słowa świętego Augustyna: „Kochajta i róbta, co chceta” (w nawiązaniu do słów Jerzego Owsiaka „Róbta co chceta”), to wypada się tylko pod tym podpisać. Trzeba nauczyć się szanować człowieka w jego podmiotowości, a w tej miłości do bliźniego dostaniemy wszystko. I tylko tyle?
– Aż tyle. Jeżeli się kogoś prawdziwie kocha, prawdziwie kocha – nie zakochuje, nie manipuluje tą miłością, jeżeli to jest prawdziwa miłość ze względu na tę osobę, taka czysta miłość, to nie jesteśmy w stanie bliźniemu zrobić krzywdy i stąd święty Augustyn powiedział: „Kochaj i rób co chcesz”, prawdziwie kochaj i rób co chcesz, a przemądry arcybiskup Życiński, którego jakże brakuje, powiedział, chcąc niejako włączyć w nurt myślenia chrześcijańskiego to dobro, które robi pan Jerzy Owsiak: „Kochajta i róbta co chceta”. Dopełnił to „Róbta co chceta”, które jest słabe, dopełnił chrześcijaństwem, i za to niech będzie Księdzu arcybiskupowi chwała. A to, że katolicy wylewali na Owsiaka, a pośrednio na mnie, kubły niemiłosiernych, niewielkodusznych pomyj tylko za to, że to powiedziałem, to już jest ich problem.
– No, tak, a kiedy Księdza naszła taka refleksja? Cytuję z tego samego wywiadu: „Nigdy nie pomyślałem, że ta choroba (z którą Ksiądz się zmaga), to jakaś boska kara, że Bóg nie ma nic innego do roboty, tylko siedzi na chmurze i mówi: „Kaczkowski, twoja gęba mi się nie podoba, będziesz miał raka!”
– Od początku.
– Zbliża się szczególny czas, uroczystość Wszystkich Świętych, Dzień Zaduszny. Jakie nachodzą Księdza myśli w tych dniach?
– Chciałbym przeskoczyć Dzień Zaduszny i od razu znaleźć się wśród zbawionych. To znaczy mieć w godzinę śmierci przy sobie księdza, który powie tę wspaniałą formułę: „Władzą otrzymaną od Stolicy Apostolskiej udzielam Ci odpustu zupełnego i przebaczenia Twoich grzechów. W imię Ojca i syna i Ducha Świętego”.
– Jeden z naszych reżyserów powiedział coś takiego: „Życie to śmiertelna choroba przenoszona drogą płciową”. Udało się to powiedzenie?
– Tak, jak najbardziej, ono uchwyciło sens życia. To nie na darmo Wisława Szymborska powiedziała inaczej, że „rodzimy się bez wprawy i umieramy bez rutyny”. A ja parafrazując ten tytuł filmu, mówię, że życie to jest indywidualny projekt, musimy po prostu wybrać. I gdybym miał robić film o sobie, to powiedziałbym, że to jest historia jednego indywidualnego projektu.
– I drugie pytanie, powtórzę za Księdzem: jestem niezwykle ciekaw, co będzie dalej. I co będzie dalej?
– Albo zbawienie albo potępienie.
– Ale jeszcze Ksiądz żyje.
– Aha, w tym sensie, co będzie dalej. Tego nie wiem i to jest najbardziej ciekawe, jest kolejna górka albo kolejny zakręt, człowiekowi się wydaje, że to finał, a to kolejna prosta, kolejny zakręt, kolejna górka i kolejna prosta. Jak to długo potrwa nie wiem, ale to życie zaczyna być coraz bardziej ciekawe, coraz bardziej smaczne.
– Serdecznie dziękuję za to świadectwo, za tę rozmowę. Chciałem jeszcze tylko zapytać, czy ma Ksiądz coś do powiedzenia na zakończenie, dla wszystkich.
– Walczcie o zbawienie, i tyle. Wszelkimi możliwymi metodami dla siebie i innych.
Z księdzem Janem Kaczkowskim rozmawiano 26. października 2014 roku w parafialnej zakrystii. Ksiądz Jan osobom, które kupiły Jego książkę, wpisywał następujące słowa:
Z błogosławieństwem ks. Jan Kaczkowski
Źródło: Miesięcznik Sanktuarium i Parafii Matki Boskiej Królowej Męczenników „Na Oścież”, nr 10‒11/2014 (218–219). Redakcja Katolickiej Bydgoszczy serdecznie dziękuje za możliwość przedruku.