Inne 27 Jun 2016 | Redaktor
Co się stało w 966 roku?

Czy to możliwe, że Mieszko I był synem chrześcijańskiej arystokracji wielkomorawskiej? Czy w 966 roku wydarzył się chrzest, a może już bierzmowanie władcy? Ilu było w Polsce chrześcijan po tzw. „Chrzcie Polski”?

Na te i inne pytania próbuje odpowiedzieć historyk Przemysław Urbańczyk w wydanej przez Wydawnictwo ZYSK I S-KA w 2016 roku książce „Co się stało w 966 roku?”. Profesor zwyczajny Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie napisał książkę historyczną, którą określiłbym jako łatwą do zrozumienia, ale chyba niełatwą do zaakceptowania. Przynamniej dla niektórych.

Wątpliwości zamiast odpowiedzi

Wszystko oczywiście zależy od nastawienia i oczekiwań. Jeśli ktoś oczekuje po historyku badającym tak odległe czasy jednoznacznych i precyzyjnych odpowiedzi, nie powinien czytać tej książki. Jeśli ma w sobie zgodę na niepewność, wtedy serdecznie polecam.

Prof. Urbańczyk stanowczo kwestionuje kilka „dogmatów” historycznych, np. istnienie przedpaństwowych organizacji plemiennych i w podobnym tonie wypowiada się na przykład nt. skandynawskiego pochodzenia Mieszka I, jednak jego stosunek do zdecydowanej większości zagadnień jest ostrożny, wyważony, a wskutek tego niedający wiele poza naukowym „nie wiemy”, „nie mamy źródeł”, „nie mamy pewności” itd. Takie podejście może wprawdzie razić każdego, kto oczekuje łatwych odpowiedzi, ale osobom zainteresowanym stanem naukowej wiedzy na ten temat książkę zdecydowanie bym polecił.

Porażająca niepewność

Dla kogoś, kto tak jak ja, nigdy wcześniej nie zadał pytania, na jakich danych źródłowych oparta jest przedstawiana w podręcznikach szkolnych historia początków państwa polskiego, książka prof. Urbańczyka będzie szokiem. Przykładowo, zdaniem historyka, istnienie „Państwa Wiślan” wywiedziono z krótkiej wzmianki, dosłownie z kilku słów zawartych w jednym tekście historycznym. Podobnych nadinterpretacji badacz wskazuje znacznie więcej.

Na temat samego chrztu Mieszka I nie wspomina żadne źródło pisane powstałe za życia tego władcy, wspominają o tym dopiero kronikarze piszący kilka dekad po jego śmierci, i to podając odmienne daty. Nie ma też żadnych materialnych ani pisanych dowodów prowadzenia jakiejkolwiek akcji chrystianizacyjnej za czasów pierwszego Mieszka. Natomiast z całą pewnością prowadził taką jego syn – król Bolesław Chrobry. Działalność na tym polu pierwszego władcy Polski jest jednak wielce zagadkowa. Autor podaje kilka możliwych, niewykluczających się odpowiedzi.

Pochodzenie Mieszka I

Prof. Urbańczyk stawia hipotezę, że Mieszko I mógł być przodkiem arystokracji, która uciekła z państwa wielkomorawskiego wypłoszona stamtąd konfliktem wewnętrznym, a potem najazdem Madziarów. Argumenty przemawiające za tą śmiałą hipotezą to pochodzenie nazwy „Poznań” od wielkomorawskiego rodu Poznanów oraz nadanie jednemu z synów Mieszka I wielkomorawskiego imienia Świętopełk (imię jednego z władców tego państwa). Hipotezę wspiera także podejrzenie, że jeszcze przed 966 rokiem do siedziby władcy przylegała niewielka świątynia chrześcijańska. Historyk wnioskuje też z kontekstu, że skoro Mieszkowi tak dobrze szło w polityce międzynarodowej, to musiał mieć sporą wiedzę nt. stosunków panujących w chrześcijańskiej Europie, a tę mógł uzyskać od doświadczonych w tej dziedzinie wielkomorawskich protoplastów.

Wizje

Autor sam nazywa przedstawioną wyżej hipotezę własną „wizją” tamtejszych wydarzeń. Jeśli komuś wydaje się, że oparta została na nikłych dowodach, to z książki dowie się, że dominująca obecnie i nauczana w szkołach wersja wydarzeń nosi według autora jeszcze wątlejsze podstawy.

Prof. Urbańczyk porusza jeszcze wiele innych ciekawych wątków głównych i pobocznych. Jedne interpretacje stanowczo neguje, inne jedynie podważa, a swoje własne stara się uprawdopodobnić, jednak zachowuje przy tym wiele naukowej rezerwy. Jedynie w dwóch miejscach książki rzuciły mi się w oczy stanowcze zanegowanie określonych twierdzeń, a podparte jedynie opinią, że „są niepoważne”. W pracy dominują jednakże dowody i logiczne argumenty. Odnoszę jednocześnie wrażenie, że historyczna analiza tak odległych czasów przypomina „naukową gdybaninę”, ale jest to „gdybanina” rzetelna. Zdecydowana większość pracy napisana jest prosto, ale logicznie, a pomimo negowania „świętego” mitu założycielskiego, autor pozostawia wiele miejsca dla innych, także bardziej utartych interpretacji tamtych wydarzeń.

Marcin Gnosiewicz

Redaktor

Redaktor Autor

Redaktor