Polska Pod Krzyżem. Świadectwo: Dokonałam aborcji... Dziś mogę powiedzieć, że...
Inne z kategorii
O Mszy papieża Piusa [VIDEO]
Komentarz do liturgii na XIV Niedzielę w ciągu roku
Oto wstrząsające świadectwo [pełna treść] wygłoszone przez uczestniczkę Drogi Krzyżowej, która odbyła się 14 września 2019 r., podczas wydarzenia Polska Pod Krzyżem we Włocławku.
To było przy stacji VIII – Jezus spotyka płaczące niewiasty
"Niespełna trzydzieści lat temu dokonałam aborcji. Mówiąc wprost: Zabiłam własne dziecko.
Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to jest gwałt, który zadaję swojemu ciału, swojej psychice, ale przede wszystkim zabijam własną duszę.
Pochodze z rodziny, w której od zawsze cierpiano na brak miłości. Dysfunkcyjny układ. Przemocowa matka, z którą straciłam kontakt w wieku kilkunastu lat.
Otrzymałam tak zwane ‘religijne wychowanie’, w duchu tradycji. Przystępowałam do sakramentów, za co dzisiaj jestem wdzięczna, ale nie zostałam wychowana w wierze.
W mojej rodzinie nie było relacji z Panem Bogiem. Pamietam, że byłam dzieckiem wrażliwym i pamiętam swoją Pierwszą Komunię Świętą, mimo że minęło bardzo dużo lat, jednak było to dla mnie bardzo ważne wydarzenie, które, myślę, że później miało ogromne znaczenie i duży wpływ na moje życie.
Zawsze chciałam kochać i być kochaną. Poznałam chłopca, w którym się zakochałam. I miałam takie marzenie żeby mieć rodzinę. Prawdziwą, pełną, rodzinę gdzie jest mama, tata… gdzie wychowują się szczęśliwe dzieci więc kiedy okazało się, że jestem w ciąży, nie poczułam że coś tracę, ale ojciec dziecka nie podzielał mojego entuzjazmu.
Zostałam sama. Sama…
Czułam się bezradna. Czułam lęk.
Wtedy wydawało mi się, że aborcja to jest jedyne wyjście w mojej sytuacji. Nie miałam do kogo zwrócić się o pomoc. Weszłam w takie myślenie, które dodatkowo wsparte było tez tym, że wtedy aborcja ‘była zabiegiem’, tak się o tym mówiło. Dostępnym ‘na życzenie’. O dziecku mówiło się ‘płód’, ‘zlepek komórek’.
To bardzo dobrze działało na usypianie sumienia.
I stało się…
W pierwszej chwili poczułam ulgę, tak to mogę określić. Wtedy tak czułam. Ulga…
To tak naprawdę NIECZUCIE NICZEGO.
Po TYM ja PRZESTAŁAM CZUĆ EMOCJE.
Szybko zajęłam się układaniem sobie życia, wyszłam za mąż, urodziły się dzieci, a mając wszelkie dane do tego, żeby wieść szczęśliwe życie, ja nie byłam szczęśliwa. Nie czułam radości.
Jedyne uczucia, które gdzieś się we mnie rodziły to była złość i agresja. Najczęściej tą agresję czułam, kiedy ktoś wspominał mi o Kościele, o Bogu.
W moim sercu był obraz Boga jako kogoś opresyjnego, kogoś groźnego, kogoś kogo należy się bać, najlepiej trzymać się od Niego z daleka. I tak żyłam bardzo długi czas. W takim totalnym zamrożeniu. Coś się w pewnym momencie wydarzyło. Przyszedł 2010 rok i śmierć Jana Pawła II.
Nie byłam osobą religijną. Nigdy nie dażyłam Papieża jakąś szczególną estymą. Natomiast w tę noc, kiedy on odchodził, cos się ze mna stało.
Ja dzisiaj wiem, że to było ogromne wylanie Ducha Świętego, ale pamiętam, że po śmierci Papieża ja zaczęłam płakać.
To był pierwszy raz od wielu, wielu lat, kiedy naprawdę ze mnie toczyły się hektolitry łez. I to był też ten moment, kiedy do mnie dotarło to, co tak naprawdę się w moim życiu zdarzyło, co ja zrobiłam.
I pamiętam, że w Niedzielę Miłosierdzia Bożego, na drugi dzień, ja przystąpiłam do Spowiedzi po raz pierwszy od nie pamiętam ilu lat.
To było dla mnie niesamowite przeżycie. A pamiętam, że ja cały czas płakałam.
To wydarzenie coś zmieniło w moim życiu, ale to jeszcze nie był ten moment, kiedy Pan Bóg z taką moca wkroczył w to moje beznadziejne, takie jałowe, puste życie.
Ja zawsze byłam osobą silną, która sobie radziła. Bardzo trudno było mnie złamać.
Przyszedł taki moment, kiedy Pan Bóg zadziałał bardzo, bardzo silnie. Wytrącił mi z ręki po prostu wszystkie moje ‘podpórki’.
Okazało się, że jestem w ciąży z trzecim dzieckiem, zaczęły się psuć nasze relacje rodzinne, zaczęło nam brakować pieniędzy, ja zaczęłam żyć w lęku.
Dzisiaj wiem, że to było tak naprawdę… Otworzyły się wszystkie kanały emocjonalne. Ja zaczęłam odczuwać syndrom postaborcyjny. To dziecko, które się urodziło, ja nie mogłam zrozumieć, że ono żyje, że jest zdrowe, cały czas czekałam, kiedy mi zostanie odebrane.
To był potworny czas, kiedy budziłam się w nocy, zlana potem, przerażona, nie wiedziałam co się dzieje.
I zaczęłam wtedy wołać do Boga. Zaczęłam wtedy wołać do Boga przez Maryję. Gdybym mogła, zamieszkałabym w Kościele, bo tylko tam czułam ulgę.
Pan Bóg postawił na mojej drodze różnych ludzi. Wspólnotę Kościoła przede wszystkim. Kapłanów, którzy bardzo, bardzo mi pomogli. Którzy przeprowadzili mnie przez najtrudniejszy okres mojego cierpienia. To było straszne. Żyć w lęku. Nie móc sobie z tym poradzić. Z poczuciem bezsilności.
W końcu trafiłam na rekolekcje ‘Winnicy Rachela’, które prowadzone są dla kobiet w takiej sytuacji jak ja. I tam Pan Bóg przyszedł z uzdrowieniem.
Przestałam siebie obwiniać, przebaczyłam sobie, przebaczyłam swoim rodzicom, przebaczyłam tym wszystkim ludziom, którzy mnie skrzywdzili.
Dzisiaj mogę powiedzieć, że jestem człowiekiem wolnym, żyjącym wolnością dziecka Bożego."