Felieton 13 Jan 2018 | Redaktor

Pamiętasz… jak telefon rozdzwonił się kiedyś, gdy zatelefonowałaś do mnie w środku nocy? Martwa cisza i znajomy głos w słuchawce, przepełniony negatywnymi emocjami. Wyskoczyłam z łóżka, wciągając szybko dres, który leżał pod ręką i wybiegłam z domu trzaskając drzwiami.

Po środku nocy na ulicy stałaś całkiem sama. Zupełnie sama, przesiąknięta do suchej nitki, zalana łzami, z podpuchniętymi oczami. Gdzieś skrzętnie otarłaś rękawem strzępki rozmazanego makijażu. Byłaś zawsze dobrą mistrzynią kamuflażu.

Zbędne wtedy były słowa. W milczeniu zawisło zrozumienie. I nic więcej. Noc, my i księżyc. Nieodłączny nasz przyjaciel.

Szłyśmy tą ciemnością, zmarznięte, otulone nocą. Widziałam Twe prawdziwe oblicze, byłaś zupełnie sobą. Nie udawałaś nikogo. Stanęłaś przede mną, całkowicie zrzucając z siebie wszystko co miałaś do ukrycia. To wszystko co tak doskonale ubierałaś w uśmiech.

Tak, dokładnie pamiętam, ten jej uśmiech. Tylko w komplecie z jej smutnymi oczami. Przedziwny kontrast. Jakby cały jej blask zniknął wraz z zachodzącym słońcem. Ona cała była pełna sprzecznością: nienawiści i miłości, radości i złości…

Gdy doszłyśmy do celu, usiadłaś, jak przywykłaś to robić, na starej, skrzypiącej huśtawce. Delikatnie wprawiając ją w ruch i beznamiętnie bujając się, spoglądając w niebo. Wiedziałam, że potrzebujesz mnie tak bardzo, jak i ja potrzebuję Ciebie. Nic wtedy nie wydawało się szalone, ani pora spotkania, ani okoliczności.

Przez Twoją głowę przebiegły myśli niczym stado bawołów taranujących Twoje wnętrze. Swoje stado kłębiących się myśli, powierzyłaś mi w opiece, chciałaś się przed nimi schronić, wyrzucając je przy mnie, niczym dziecko w czasie deszczu otwierające parasol. One wylatywały jak szalone, niczym abecadło w wierszu Tuwima, tylko że mniej kolorowe. Przeczesałaś lekko opuszkami palców kosmyki włosów i odgarnęłaś je za ucho, po czym podniosłaś głowę do góry.

Blask księżyca rozjaśnił Twoje oblicze. Spojrzałam wtedy w Twoje oczy i dostrzegłam w nich błyszczące kawałki rozbitego szkła rzuconego po mrocznych, ciemnych korytarzach Twojego serca. Do księżyca zawyły wilkołaki przeszłości. Wyglądałaś na zranioną. Ale lubiłam to w Tobie. Wiesz czemu? Bo patrząc na Ciebie widziałam samą siebie.

Widziałam to samo szkło, które było… a raczej miało być drogocenne, chociaż wcale takim nie było, gdy tak dogłębnie nas poraniło. Wiedziałam że nikt inny na świecie mnie tak nie zrozumie jak Ty. Rozmawiając z Tobą czułam, że to Ty próbujesz pozamiatać moje szkło, a ja próbuje wyciągnąć z głębi Twoje, po to by przywrócić Twoim oczom prawdziwy blask.

Opowiadając mi o cierpieniu, wyrzucałaś wszystko z siebie to, co ciążyło niczym kamień młyński u szyi. Wiedziałam, że nie mogę Cię opuścić czy zignorować Twego wołania. Czułam, że mnie potrzebujesz, gdy wracając z imprezy krzyczałaś jak bardzo nienawidzisz ludzi. Jak boisz się im zaufać.

Pamiętasz? Noc była, jest i będzie naszym najlepszym powiernikiem. I mimo że tych nocy jak ta, było wiele a poduszki nadal są wilgotne, to wiedz, że kiedyś, zanim przekroczysz bramy śmierci, zsynchronizuje się Twój blask w oczach z Twym promieniującym uśmiechem.

I mimo że miną lata, a szkło będzie wydobywać się i ranić niemiłosiernie, to miej nadzieję, że istnieją wartościowi Szklarze i Ich doskonały Stwórca jeszcze na tym świecie i kiedyś dopowadzą do porządku Twoje wewnętrzne królestwo.

Marta Laska

Redaktor

Redaktor Autor

Redaktor