Felieton 30 Nov 2020 | Redaktor
Gdy rozum śpi, budzą się demony [ANALIZA MAKSYMILIANA POWĘSKIEGO]

Francisco Goya, „Gdy rozum śpi, budzą się demony” (fragmnet) Museo del Prado, Wikipedia

W całym ciągu ludzkiego istnienia nie ma innego momentu, który mógłby być uznany za przełom, za powstanie człowieka, niż moment poczęcia - pisze Maksymilian Powęski. W momencie połączenia komórki mężczyzny i kobiety powstaje nowy organizm, z własnym kodem genetycznym.

Wiele osób zastanawia się dzisiaj co się stało z Polską, co się stało z Kościołem, co się stało z naszym społeczeństwem. Wszak dziesiątki, a może setki tysięcy osób, zademonstrowały dziwny bunt. Jest on dziwny nie tylko dlatego, że idzie w poprzek przekonaniu, że Polska wciąż jeszcze jest katolicka i konserwatywna. 

Dziwny jest przede wszystkim dlatego, że w samym założeniu odrzuca możliwość jakiejkolwiek rozmowy, debaty i wymiany argumentów. Każdemu, kto jest innego zdania, umie powiedzieć tylko jedno wulgarne słowo: „wyp…lać!”, lub jakieś inne podobne. Negatywna emocja, wręcz niemal tożsama z uczuciem nienawiści, tak niedawno potępianym przez polityczną poprawność, wydaje się teraz apoteozowana przez lewicowy obóz. Cała ta napompowana mowa o tolerancji, poszanowaniu odmiennego zdania, Konstytucji czy praw mniejszości okazała się tekturową fasadą na pokaz i właśnie runęła w błoto. Rewolucja – paradoksalnie teraz, w czasie zarazy – zrzuciła maskę i pokazała swoje szkaradne oblicze. 

Co więc czynić? Już przy innej okazji zastanawiał się nad tym prof Jacek Bartyzel: „Sadzić róże, kontemplować Agathon, siedząc w loży szyderców czekać spokojnie na Paruzję? Wszystko po trosze tak, ale w końcu jest coś ważniejszego niż polityka: trzeba ratować wiarę przed swądem herezji (...). To najważniejsze zadanie”.

Herezją, która naszej wierze zagraża, jest właśnie pogląd, iż Prawo Boże można naginać do naszych potrzeb, że stanowimy sobie prawo moralne sami, że indywidualne sumienie jest ostatecznym arbitrem w tych sprawach. 

Roman Ingarden w swoich „Wykładach z etyki” pisał: „Przy całej bezsilności etyki jako nauki wobec konkretnego życia, nie bez znaczenia jest to, aby zwłaszcza w okresach przełomowych pogłębiać znajomość zagadnień etycznych”. Człowiek jako istota rozumna, ma za zadanie – i jest to jego podstawowe zadanie wynikające z samej istoty człowieczeństwa – poznawać prawdę o sobie i wnioskować z tej prawdy o swojej powinności. Sumienie człowieka nie może więc opierać się tylko na jakichś odczuciach i intuicjach, ale właśnie musi być formowane na uczciwym poznawaniu prawdy – kim człowiek jest i co może zrozumieć sam o sobie oraz o swoim miejscu w świecie i o swoich powinnościach.

Nie ulega bowiem wątpliwości, że człowiek jako jedyny spośród bytów widzialnych jest istotą moralną, to znaczy zdolną do oceny moralnej własnego postępowania w kategoriach dobra i zła i do wyboru między rozpoznanym dobrem a złem. Jest to podstawowa powinność ludzkiego rozumu i cel, dla którego człowiek tenże rozum otrzymał. Kiedy więc człowiek oddaje swoje postępowanie namiętnościom, wykluczając je spod kontroli rozumu, zdradza swoje powołanie, pozwalając, by zawładnęły nim siły ciemności. 

Kiedy zaczyna się człowiek?
Spróbujmy więc prześledzić raz jeszcze rozumną argumentację. Dlaczego to twarda logika, a nie chwiejne uczucie ani żadna ckliwość, każe nam uznawać życie ludzkie za święte od poczęcia do naturalnej śmierci? Dane nauki takiej jak biologia dają nam pewne informacje.

Wiemy, że już w momencie połączenia komórek męskiej i żeńskiej powstaje nowy kod genetyczny. Komórka, która się wtedy pojawia i zaczyna się rozwijać, jest nowym organizmem. Nie jest to organizm ani ojca, ani matki, ale zupełnie nowe indywiduum, ze swoim własnym kodem genetycznym, i swoim własnym, odrębnym życiem, które choć na razie nie jest w stanie istnieć poza organizmem matki, to jednak nie jest częścią matki. Biolog nie ma co do tego wątpliwości, ale to nie z biologii wynika zasada „nie zabijaj”.

Prof. Andrzej Paszewski, genetyk z Instytutu Biochemii i Biofizyki PAN, mówi w jednym z wywiadów: „Biologia po prostu nie dysponuje kryteriami, według których można by określić, na jakim etapie rozwoju istota ludzka staje się osobą. Począwszy od stadium zygoty aż do późnej starości ta istota pozostaje w tej samej relacji ze środowiskiem, czyli pobiera z niego środki pokarmowe, tlen i wodę, a wydala produkty przemiany materii – to jest zupełnie niezmienne. W czasie rozwoju do organizmu nie dochodzi z zewnątrz nic, co zmieniałoby go jakościowo. W komputerze można na przykład zainstalować nowy dysk i dokonać w ten sposób zmiany jakościowej – w rozwoju człowieka jest pełna ciągłość. Dlatego nie ma biologicznych podstaw do »usprawiedliwiania« takich pojęć, jak właśnie »opóźniona personalizacja« czy preembrion”.

Wypowiedź ta z punktu widzenia logiki oznacza tyle, że jeśli biologia odpowiedzi o początek życia nie daje, to jednocześnie stanowi wyraźnie pewną normę negatywną, iż nie widać w całym ciągu ludzkiego istnienia, oprócz poczęcia właśnie, żadnego takiego istotnego momentu, który mógłby być uznany za przełom, za powstanie człowieka. Moment narodzin na pewno takim momentem nie jest, gdyż wiemy doskonale iż jest on nieco przypadkowy – poród wywołany z różnych powodów wcześniej skutkuje przecież narodzinami człowieka, a nie jakiegoś innego bytu.

Dlatego ks. Michel Schooyans, autor słynnej książki „Aborcja a polityka”, zauważa na pierwszych stronach swej pracy: „w materii tej nikt nie ma głosu decydującego ani lekarz, ani prawnik, ani nawet moralista. Oprócz specjalisty wypowiedzieć powinien się człowiek”. 

Poszukując odpowiedzi czysto ludzkiej musimy zadać sobie proste, ale logiczne pytanie, odwracając całe zagadnienie. Gdybyśmy bowiem stwierdzili, że to, co się poczęło w matce, nie jest człowiekiem, to czym jest to coś, obdarzone autonomicznym rozwojem, i własna genetyczną informacją? Czym jest? Ciekawie rozwija ten argument filozof – ks. Jan Krokos, wypowiadając właśnie w tym duchu, nie jak ksiądz, nawet nie jako filozof, tylko jako człowiek właśnie. „Przecząc temu, też coś twierdzimy, a mianowicie – że nie jest ono osobnikiem gatunku człowiek, co znaczy, że jest ono osobnikiem innego gatunku. (...) Dzięki strukturze genotypowej, zawartej w chromosomach, których połowa pochodzi z organizmu ojca, połowa zaś z organizmu matki, zygota stanowi organizację biotyczną zintegrowaną w rozwijającą się całość. Genotyp, czyli skład genetyczny organizmu, zawierający pełną informację genetyczną, stanowi swoistą zaszyfrowaną »dokumentację« rozwoju, kształtowania się i przystosowania danego organizmu do środowiska. Badania genetyczne wskazują, że w momencie zapłodnienia pod sercem ludzkiej matki nie poczyna się jakieś nieokreślone coś, a nawet nie jakiś nieokreślony człowiek, lecz że poczyna się ten oto człowiek (osobnik gatunku człowiek), któremu rodzice nadadzą imię Anna lub Robert, który będzie miał określony kolor oczu i włosów oraz określoną budowę ciała. A zatem od chwili poczęcia aż do chwili śmierci mamy do czynienia z tym samym organizmem, pomimo dokonujących się zmian, z organizmem określonego gatunku biologicznego. (…) Tyle zdają się mówić nauki przyrodnicze, o ile je dobrze zrozumieliśmy”.

Kościół narzuca swoje prawo?
Idźmy krok dalej. Ktoś może jednak powiedzieć – „dobrze, zgadzamy się, w organizmie matki, za sprawą również ojca (co jest bardzo ważne i do tego wątku jeszcze wrócimy), poczyna się człowiek. I mimo że się co do tego zgadzam i zgadzam się nawet, że przerwanie tego życia jest złem, to jednak nie uważam, by prawo państwowe powinno to życie chronić”. Ten argument przybiera także nieco inną postać: „Kościół, opowiadając się za prawną ochroną nienarodzonych, dąży do narzucenia siłą swych norm moralnych także niekatolikom”.

Żeby sformułować tu jakiś logiczny argument, należy najpierw odpowiedzieć sobie na pytanie, po co w ogóle w życiu społecznym istnieje prawo? By nie wejść w jałowe rozważania z metateorii prawa, musimy znów poszukiwać odpowiedzi najprostszych, najbardziej podstawowych. Prawo w życiu społecznym i państwowym nierozerwalnie wiąże się ze sprawiedliwością. Instytucje prawa w każdym państwie nazywa się wszak wymiarem sprawiedliwości. Odpowiedź najprostsza i najbardziej podstawowa brzmi więc tak, że prawo państwowe ma za zadanie interweniować zawsze, gdy ktoś niesprawiedliwie pozbawia kogoś jakiegoś dobra.

Jeśli istota poczęta jest człowiekiem, to aborcja jest pozbawieniem go życia, fundamentalnego dobra każdego człowieka, i to niesprawiedliwie. Pozbawiając człowieka życia, tym samym pozbawia się go wszystkich innych dóbr. A czyni się to niesprawiedliwie, bo nie ma w nim żadnej winy, uzasadniającej odebranie mu życia. Argument ten jest ważniejszy niż wszelkie argumenty z praw kobiet, ponieważ nie można porównywać niewątpliwej uciążliwości, jaką jest macierzyństwo, z całym życiem niewinnego człowieka. 

Tak też wyraził to prof. Andrzej Zoll, prezes Trybunału Konstytucyjnego z lat 90: „Swoim poglądom w tej sprawie dałem wyraz w 1997 roku, gdy Trybunał Konstytucyjny pod moim przewodnictwem orzekł, że aborcja z powodów społecznych jest niekonstytucyjna. Bliskie jest mi w tym wypadku niemieckie prawodawstwo, które nie zgadza się na aborcję ze względu na uszkodzenie płodu”. 

Poparcie sił zła
Prof. Zoll dodaje tu, że matki w sytuacji wad płodu nie powinno się karać. I z tym poglądem też można się zgodzić. Czym innym jest bowiem wina w tej sprawie popełniona z ludzkiej słabości. To się niestety zdarza i od zawsze Kościół jako reprezentant Boga na ziemi okazywał w konfesjonałach miłosierdzie, bo nie ma grzechów tak ciężkich, by ich nie można było odpuścić skruszonemu grzesznikowi. Inaczej jest jednak w przypadku próby nazywania zła dobrem, owych okrzyków wprost i bezczelnie twierdzących, że „aborcja jest ok”. To się bowiem ociera o ten grzech, o którym mówił Zbawiciel: „Ktokolwiek by wyrzekł słowo przeciw Synowi Człowieczemu, będzie mu odpuszczone, kto by zaś wyrzekł je przeciw Duchowi Świętemu, nie będzie mu odpuszczone ani w tym, ani w przyszłym wieku”. Słowa te prosto wyjaśniał kardynał Gasparri, autor znanego katolickiego katechizmu: „grzech [taki] popełnia ten, kto przeczy uznanej prawdzie wiary, aby móc swobodniej folgować grzechom”. W tym sensie, można zaryzykować twierdzenie, że ostentacyjne poparcie wyrażane dla tej strasznej zbrodni jaką jest aborcja, może być duchowo bardziej niebezpieczne, niż samo to przestępstwo ze słabości popełnione, a później łzami żalu odkupione. 

Dlatego nie dziwią mnie wcale doniesienia, że Światowy Zakon Szatana poparł protesty w Polsce i postanowił przyzwać wszystkie moce piekielne do walki o aborcję. Ponoć została odprawiona specjalna „czarna msza” za Polskę w intencji wsparcia sił, które protestują na ulicach. Uczestniczyli w niej – jak twierdził red. Górny – on-line sataniści z siedmiu krajów świata. Aborcja jest swego rodzaju „sakramentem szatana”. To nie dziwi, choć nie powinno też budzić niezdrowego lęku. Oczywiście szatani wspierają każde zło, bo taka jest ich istota, taki jest sens ich buntu od początku świata, im cięższe i bardziej okrutne zło, tym z pewnością chichot szatanów jest większy. Wiemy jednak, że szatan nie jest w stanie wyrządzić żadnej krzywdy komukolwiek, kto oddał się Bogu i pozostaje Mu wierny, żyje w Bożej łasce. 

Powrót do barbarzyństwa
Na zakończenie chciałbym pozwolić sobie na jeszcze jedną uwagę, pochodzącą od włoskiego filozofa Romano Amerio. Zauważa on, że wszędzie tam, gdzie zliberalizowano prawo aborcyjne, wraca się do pogańskiej zasady, zgodnie z którą ludzie nie byli równi wobec prawa. Dziecko było w tej koncepcji bezwzględną własnością rodziców, którzy mogli decydować o jego życiu i śmierci. Choć słusznie uważamy tę zasadę za barbarzyńską, to jednak współcześnie, przez aborcję, do niej wracamy, z dziwną jednak modyfikacją. Decyzja o aborcji tam, gdzie takie prawo wprowadzono, pozostawiona jest matce, lekceważy się natomiast zupełnie zdanie ojca dziecka. „Cała sprawa jest w dzisiejszych kodeksach traktowana tak, jak gdyby dziecko rodziło się w wyniku partenogenezy (dzieworództwa)” – pisze Amerio.

I zakończmy innym cytatem z tegoż filozofa: „Kiedy zaniknie przekonanie (które nim stało się elementem religii, było przekonaniem filozoficznym) o całkowitej zależności człowieka od Boga, nieuniknione jest, że zagubi się także idea absolutnej niezależności stworzenia od każdego innego stworzenia. Bo tylko wówczas, kiedy należę do Boga, nikt nie jest w stanie mnie zniewolić”. l

Maksymilian Powęski

Artykuł powstał krótko po ogłoszeniu wyroku Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji eugenicznej, został opublikowanym w papierowym wydaniu „Tygodnika Bydgoskiego”  z wkładką „Katolickiej Bydgoszczy”  (wydanie z 5 listopada 2020 roku).

 

Redaktor

Redaktor Autor

Redaktor