Bydgoski tata pisze: Zrozumieć kobietę - ale... po co?
Inne z kategorii
W niedawnych felietonach opisujących proces uczenia się przez mężczyznę rozumienia kobiety doszliśmy do metody, dzięki której mogliśmy w pewnym sensie wniknąć do jej serca. Na zakończenie zadałem pytanie: „Po co?”. No właśnie, po co nam to? Zrozumiemy ją, no i co? I tu dochodzimy do fascynującego sedna całej sprawy…
Wróćmy do naszego podanego przykładu żeby to zobrazować. A więc:
Wraca facet do domu, dom zabałaganiony, dzieci wrzeszczą, obiadu nie ma, a żona ryczy, bo jej koleżanka powiedziała, że źle dobrała szalik do sukienki.
Dajecie radę sobie to wyobrazić? Pierwsza myśl: “Zwariowała i tyle”.
A teraz uruchamiamy metodę: uspokajamy się, wyłączamy nasz sposób rozumowania i wyobrażamy sobie:
co mogła poczuć żona – to raz,
co sobie pomyślała – to dwa,
co teraz czuje – to trzy.
W pewnym sensie trzeba rozłożyć na czynniki pierwsze całą tę sytuację. I co? No tak na zdrowy, chłopski rozum:
Koleżanka powiedziała jej, że źle dobrała szalik…
Co żona poczuła? Zażenowanie, wstyd.
Co pomyślała? „Źle wyglądam”, „Nie mam gustu”…
I co dalej? - „Jestem brzydka”…
Łapiecie, o co mi chodzi? To jest nawet dosyć logiczne. Oczywiście, Panowie, ona sama czasem nie wie, o co chodzi, i nie kapuje czemu ryczy, ale właśnie MY możemy to pojąć. Ciśnie mi się na usta: „SZOK”…
Właśnie. To jest prawda: MY możemy pojąć! MY, MY, MY, MY, MY, MY, MY – FACECI!!!
No dobra, ale... po co? Poznaliśmy, jaki komunikat odebrała żona i wszystko, co musimy zrobić to… uwaga, uwaga: podać jej przeciwstawny. Tylko tyle.
Jakby to wyglądało?
Słuchasz jej opowiadania w skupieniu (to jest konieczne!), rozumiesz, co się stało, i mówisz jej na końcu:
„Kochanie, dla mnie jesteś zawsze piękna i podobasz mi się w tym ubraniu”.
Tylko tyle. Kosztuje to w sumie niewiele wysiłku, a dajecie swojej ukochanej kobiecie coś najcenniejszego pod słońcem. Wy ją rozumiecie! I podajecie jej przeciwstawny komunikat – lekarstwo. To jej w tym momencie wystarczy, nie potrzeba więcej. Ten jeden komunikat, a świat zmienia się na waszych oczach.
Komunikaty, i te ukryte i te jawne, to w pewnym sensie (znów militarnie) broń obosieczna. Możesz jej pomóc i dać radość lub skrzywdzić okrutnie, straszliwie. Wszystko zależy od jej serca, jak bardzo jest wrażliwa. Jeśli jednak w tej ukazanej przeze mnie sytuacji zareagujesz gniewem i złością, i jeszcze wyrzucisz jej, że nie zrobiła obiadu, to już chyba wiecie, jaki to dla niej komunikat:
„kura domowa do roboty”
Wiecie, to naprawdę okropne, to aż przerażające, jak można ją skrzywdzić… Nie dziwię się, że w obliczu takich sytuacji, kobiety zamykają się w sobie i zabijają ten naturalny odruch kobiecego serca, jakim jest pokazywanie swoich emocji. Kiedy o tym myślę, to przeraża mnie ogrom nieszczęścia, które tak często sprowadzamy na nasze panie… aż brak komentarza.
Aha, i jeszcze jedno. Najgorsze, co można powiedzieć kobiecie w sytuacji, jaką opisałem, to:
„faktycznie, nie pasuje, wyglądasz brzydko w tym kostiumie”.
To jest ZABIJANIE KOBIECEGO SERCA I UCZUĆ w biały dzień. Nie bądźmy nędznikami, którzy niszczą to, co piękne.
Nie oznacza to, że nie możemy jej powiedzieć, że przydałoby się zmienić garderobę. ALE NIE W TYM MOMENCIE!!!
Lepiej zróbmy to tak: jeśli chcesz, żeby żona inaczej się ubierała, to zabierasz ją na zakupy (pisałem o tym wcześniej TU) i kupujesz jej nowe ciuchy, dodatki itp. Tak przy okazji, mała dygresja: moja żona ma najwięcej kolczyków ode mnie. To dość trudne wybrać, ale jak się człowiek troszkę przyjrzy, w jakim stylu ona sobie kupuje, to mamy już klucz. W razie czego bierze się zdjęcie i pani w sklepie coś zaproponuje. Wiecie jaka jest satysfakcja, że ona nosi kolczyki, zawieszki itp. ode mnie? Jeśli nie wiecie, to spróbujcie.