Felieton 2 Dec 2019 | Redaktor

Grupa Inicjatywna L’Arche Bydgoszcz istnieje od roku. W oparciu o doświadczenia Federacji staramy się rozwijać wspólnotę, która będzie w stanie zbudować rodzinny dom dla dorosłych osób z niepełnosprawnością intelektualną i bez niej i stać się wsparciem dla wspólnoty L’Arche w Bydgoszczy. Takie są nasze marzenia.

W dniu pogrzebu Jeana Vanier, założyciela L’Arche, 16 maja tego roku, gościliśmy w Wyższym Seminarium Duchownym w Bydgoszczy członków wrocławskiej wspólnoty. Naszemu spotkaniu daliśmy tytuł: „Wspólnoty L’Arche – jesteśmy sobie nawzajem potrzebni: osoby z niepełnosprawnością intelektualną i bez niej.” Dwa dni później, 18 maja odbyło się spotkanie z bydgoskimi grupami „Wiara i Światło”, które było wspólnym świętowaniem i dzieleniem się doświadczeniem bycia dla siebie i bycia razem.

Piotr Suppan (42 lata, od 16 lat mieszka we wspólnocie L’Arche we Wrocławiu), opowiedział o życiu w Arce w dialogu z asystentem:

Marcin: Piotrze, opowiedz o ważnym wydarzeniu w twoim życiu – jak wyprowadziłeś się z domu, od mamy i taty, żeby zamieszkać w Arce.

Piotr: To było dla mnie trudne i dla mojej mamy też. Płakała i płakała. Nie mogła spać, myślała co to będzie.

Marcin: A dla ciebie – jak ty to przeżywałeś, czy to było łatwe?

Piotr: Trudne, bardzo. Tęskniłem. Ale powiedziałem sobie: dobra i … zdecydowałem.

Marcin: Ile czasu zajęło ci, zanim się zaaklimatyzowałeś i poczułeś, że to jest twój nowy dom?

Piotr: Miesiąc. Chociaż mama uważa, że to trwało 3 lata.

Marcin: Jak się nazywał twój dom arkowy?

Piotr: Najpierw Tęcza, a później Mamre.

Marcin: W domu Tęcza mieszkałeś 10 lat. Czemu się przeprowadziłeś do nowego domu?

Piotr: Poprosili mnie, żebym przeszedł do nowego domu zakładać nową rodzinę arkową. Zastanawiałem się i powiedziałem: idę!

Marcin: Czy ta przeprowadzka była dla ciebie trudnym doświadczeniem?

Piotr: To było łatwe.

Marcin: A opowiedz, co robisz w domu, jakie masz dyżury?

Piotr: Sprzątanie, jestem odpowiedzialny za szatnię – za buty, kurtki. Sprzątam swój pokój, mam dyżury kuchenne, wkładam naczynia do zmywarki, wycieram naczynia.

Marcin: A z kim mieszkasz? Chciałeś opowiedzieć o Heniu.

Piotr: Heniu jest domownikiem jak ja, lubię pomagać Heniowi, pcham Henia jak wracamy z warsztatów, bo jest na wózku. Heniu czasem płacze… bo chłopaki wyjeżdżają i Heniu tęskni.

Marcin: Co robisz, kiedy widzisz, jak Heniu płacze?

Piotr: Przytulam go, powiem: Heniu, nie płacz…

Marcin: A co jest tak szczególnie ważne w twoim życiu, chciałeś o tym powiedzieć?

Piotr: Jestem ministrantem już 20 lat!

Marcin: Co taki ministrant robi?

Piotr: Dzwoni, wodę i wino podaje księdzu i się modli.

Marcin: Słyszałem, że awansowałeś z ministranta na starszego ministranta. A pamiętasz, kiedyś pojechaliśmy do Krakowa i razem służyliśmy do mszy.

Piotr: To było fajne. W kościele Mariackim.

Marcin: A po co tam pojechaliśmy, pamiętasz?

Piotr: Zbieramy pieniądze na Arkę.

Marcin: Co jeszcze robimy?

Piotr: Ja proszę Marcina, żeby mi coś załatwił, np. okulary, idziemy razem do okulisty, załatwiamy te okulary. Robimy to razem.

Marcin: A ja Cię podziwiam, że w trudnych momentach nigdy się nie poddajesz. To jest piękne. To jest coś, czego ja się uczę od Ciebie.”

Marcin Słoniec (32 lata, asystent L’Arche w Belgii, Irlandii i teraz Polsce) o swoim 4-letnim doświadczeniu w L’Arche:

„Arka nauczyła mnie dostrzegać różnicę pomiędzy być a mieć. Ten świat kojarzy mi się z pogonią za karierą. Wielu ludzi goni za tym, by mieć jak najlepszy samochód, jak najlepszy dom, jak najlepszy komputer. Z wykształcenia jestem grafikiem komputerowym, gdybym pracował w swoim zawodzie, zarabiałbym więcej pieniążków i pewnie miałbym dużo więcej czasu dla samego siebie. Mimo to jestem już 4 lata w Arce i mam nadzieję, że zostanę dłużej. Bardzo satysfakcjonuje mnie fakt, że to, czego się nauczyłem w szkole, mogę wykonywać dla Arki. Robiłem już różnego rodzaju plakaty, kalendarze, prezentacje.

Chciałbym też powiedzieć trochę o relacjach. Ponieważ byłem w różnych domach Arki, poznałem wielu ludzi z różnych zakątków świata, z przeróżnymi fantastycznymi historiami. I to jest piękne. Przez nawiązane relacje dowiedziałem się, że podobno jestem sympatyczny, że potrafię wczuć się w czyjeś problemy. Do dzisiaj utrzymuję z tymi ludźmi kontakt i myślę, że mnie polubili, bo teraz, kiedy jestem w Arce we Wrocławiu nie było miesiąca, żeby ktoś nie przyjechał w odwiedziny. Arka nauczyła mnie być z drugim człowiekiem i być dla drugiego człowieka.

Co rozumiem przez to, żeby być dla drugiego człowieka? Poświęcać mu czas. Nie zawsze jest tak, że jako asystent w Arce mam czas dla swoich domowników, bo czasem trzeba gdzieś pojechać, kogoś odebrać, czasem napisać jakiś raport, trzeba zrobić zakupy, a tu domownicy chodzą i proszą – np. Milena cały czas przychodzi do mnie i prosi, żebym rozwiązywał z nią krzyżówki. I często jest tak, że rozwiązuję te krzyżówki z Mileną podczas swojego czasu wolnego. Tak samo jest, kiedy mam wolny weekend i chciałbym pospać dłużej, a tu Henio płacze o 6 rano. Wtedy wstaję, żeby mu pomóc. Można powiedzieć, że się poświęcam. Co mi to daje? Radość! Ponieważ, kiedy robi się coś dla drugiego człowieka, ten człowiek jest radosny, a ja się tą radością zarażam.

Kiedy byłem asystentem we wspólnocie w Cork w Irlandii przydarzyła mi się taka historia, którą bardzo lubię się dzielić. Późnym wieczorem siedzieliśmy z domownikami przed telewizorem. Wszystko było już zrobione, dyżury wypełnione, właściwie czekaliśmy tylko na to, żeby pójść spać. A tu nagle Nail przychodzi i mówi, że chce kawy, a kawy nie ma. Pomyślałem sobie – no nie, nie chce mi się już jechać. Przeżyje ten jeden ranek bez kawy. Ale w końcu sobie myślę, no dobra, niech mu będzie, pojadę po tę kawę. A potem sobie myślę, a może zabiorę chłopaków ze sobą.

A zabrać ich do sklepu równa się temu, że kupią sobie piwo. Piwo dla Irlandczyków jest bardzo ważne. Kiedy im to zaproponowałem – nastąpił wybuch radości – tak jest, jedziemy po piwo – chłopaki zaczęli tańczyć, śmiać się i śpiewać. Zauważyłem, że zbliżała się godzina dwudziesta, przypomniało mi się, że domowniczka z innego domu kończy akurat swoje zajęcia chóru w kościele, który był zaraz obok sklepu, do którego mieliśmy jechać. Pomyślałem, że zawieziemy ją do domu. Zaproponowałem to chłopakom i znowu się ucieszyli, że jedziemy po Therese. Pojechaliśmy do sklepu, kupiliśmy kawę i piwo, podjechaliśmy pod kościół. Jak Therese nas zobaczyła, nastąpił kolejny wybuch radości – ona się cieszyła, że nas widzi i chłopaki się cieszyli, że ją widzą. Ja też się cieszyłem. Odwieźliśmy ją do domu. Na spotkanie wyszły nam asystentki tamtego domu i znowu wybuch radości – Marcin, dobrze, że jesteś, bojler nam się popsuł – to chodźcie chłopaki na herbatę, posiedzimy i wypijemy. Potem odjechaliśmy do domu, żeby zakończyć nasz dzień. Ten wieczór przyniósł tyle radości, tyle uśmiechu, na tylu twarzach – po jednej głupiej decyzji, żeby pojechać po zwykłą kawę.

I jeszcze jedna historia z Arki w Irlandii. O radości. Kiedyś przez 3 tygodnie świeciło słońce. Ponieważ była taka piękna pogoda, postanowiliśmy z naszym domem zorganizować grilla dla całej wspólnoty. Wszystkich zaprosiliśmy, wszystko przygotowaliśmy, a tu się okazało, że będzie padać. I to nie miał być mały deszczyk, tylko miało lać. I pamiętam, że z asystentami troszkę się martwiliśmy tą sytuacją, bo wszystko mamy przygotowane, ludzie już zaproszeni, a tu ma padać. Co teraz zrobić, czy to odwołać, czy przesunąć? Jedynie nasz odpowiedzialny za dom, Dave uspakajał nas, że będzie dobrze, że może wcale nie będzie padać. A nawet jak będzie padać, to jakoś sobie poradzimy. No i padało.

Staliśmy przed grillem z parasolkami i w płaszczach przeciwdeszczowych i smażyliśmy kiełbaski. Ostatecznie wszystko się udało, impreza nie odbyła się na zewnątrz, tylko w domu, ale wszyscy byli zadowoleni. Podczas tej imprezy Dave podszedł do mnie i powiedział: „Wiesz co, ta sytuacja dała mi troszkę do myślenia. Wyobraź sobie, organizujesz imprezę grillową, zapraszasz ludzi i tu nagle pada deszcz. No i musisz wszystko odwołać i jesteś smutny. Ale pomyśl, skąd ten smutek pochodzi, z tego deszczu, czy od ciebie?”

Czego jeszcze Arka mnie uczy? Wypełniania moich obowiązków jako asystent. Jako asystenci zaprowadzamy i przyprowadzamy naszych domowników na warsztaty i do domu. Sprzątamy w domu, przygotowujemy posiłki. Jak przyszedłem do wspólnoty, to umiałem ugotować makaron i ryż i to wszystko. A tu nagle ktoś mi mówi, że będę gotował obiady dla 12 osób. To był dla mnie straszny stres. Kiedy byłem asystentem w Belgii, była taka sytuacja, że pewna asystentka poprosiła mnie, żebyśmy wspólnie zrobili pierogi. Pomyślałem sobie: do końca nie ogarniam, jak zrobić kotlety, a tu ktoś mnie prosi o pierogi. No dobrze, spróbujmy, zróbmy. Jakoś zrobiliśmy te pierogi, ani jeden się nie odkleił, z czego jestem dumny. Pamiętam, że domownicy dziwnie patrzyli na te pierogi – co to jest, jak to się je. Kiedy spróbowali, bardzo im smakowało!

Tego typu sytuacje sprawiają, że czuję się bardziej odważny. Kiedy pojechałem z Belgii do Irlandii, to już sam odważyłem się zrobić pierogi, i to nie tylko dla jednego domu, ale dla całej wspólnoty. Kolejną rzeczą, której się nauczyłem w Arce, to jazda samochodem. Prawo jazdy miałem dużo wcześniej, ale muszę powiedzieć, że byłem kiepskim kierowcą. Arka właściwie wymusiła, żebym prowadził samochód, bo to jest w Arce bardzo przydatne. We Wrocławiu jestem szczególnie odpowiedzialny za finanse domu, za robienie zakupów. Odpowiadam za portfele domowników Arki i za swój własny. Muszę powiedzieć, że wszystko, co ma związek z liczbami, to jest dla mnie koszmar. Gubię się w tym często, muszę liczyć po kilka razy. Nie mniej jednak cieszę się z tej funkcji, bo dzięki temu się rozwijam. Nie wszystko musi być proste. Jestem zadowolony, że mogłem w Arce polepszyć swoje umiejętności: gotowanie, jazda samochodem, za te wszystkie rzeczy jestem Arce bardzo wdzięczny.

Marta: Mnie do Arki przyciąga możliwość budowania relacji z osobami niepełnosprawnymi i przyjaźń z nimi. Wiele osób uważa niepełnosprawnych intelektualnie za osoby, którym trzeba tylko pomagać. Przychodząc do wspólnoty uświadomiłam sobie, że to nieprawda, że to ja więcej otrzymuję od nich. Osoby niepełnosprawne intelektualnie uczą nas autentyczności na każdej płaszczyźnie naszego życia. Uczą cieszyć się z małych rzeczy i drobnych gestów takich jak uśmiech drugiego człowieka. Nie udają kogoś kim nie są, są po prostu sobą nie przejmując się tym, co pomyślą o nich inni i to jest w nich najpiękniejsze. Jedną z ważniejszych rzeczy jakich się od nich nauczyłam jest to, że nie musimy być bogaci, nie musimy mieć drogich ubrań i biżuterii, by zasłużyć na miłość i przyjaźń. Najważniejsze jest to, że jesteśmy ze sobą. Obecność to najcenniejsza rzecz jaką możemy dać drugiemu człowiekowi. Bycie z niepełnosprawnymi daje mi autentyczną radość.

Spotkania Grupy Inicjatywnej odbywają się w każdą drugą środę miesiąca. Rozpoczynamy mszą św. o godz. 18.00 w kościele pod wezwaniem św. Jana Apostoła i Ewangelisty przy ul. Gen. Sikorskiego 8, po której jest adoracja. Druga część spotkania od godz. 19.30 odbywa się w Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej nr 2 przy ul. Gawędy 5 w Fordonie. Można się przyłączyć. Zapraszamy!

Kontakt: Mariola Rychlik 501 156 551 mariolarychlik@interia.eu

Redaktor

Redaktor Autor

Redaktor